Oto jesteśmy



Dwadzieścia dwa lata przerwy to wystarczająco długo, żeby zapomnieć, ale amerykański Hum zawsze był w jakimś sensie ukrytym skarbem – zespołem manierycznym stroniącym od rozgłosu i sceny, z krótkimi przebłyskami chwały zbudowanej na zgliszczach grunge’u końca lat 90. Ich ciężka mieszanka shoegaze i alt-rocka jest prawdopodobnie bardziej rozpowszechniona teraz niż w latach 90. I jest tak, jakby Hum wyprzedził swoją epokę i potrzebował dwóch dekad, aby reszta świata grupę dogoniła, zanim zdołali wypuścić coś, co może okazać się ich arcydziełem. 

HumInlet [2020] przybywa bez szczególnych zapowiedzi zaopatrzony we wszystkie znaki wodne charakterystyczne dla zespołu, ale nie brzmi, jak powtórka z poprzednich płyt. Osiem nowych nagrań łączy intensywność shoegaze z eterycznym rockowym pięknem przechylającym się w stronę dobrze przemyślanej równowagi. Album jest tak ciemny jak jasny, tak melancholijny jak podnoszący na duchu, tak psychodeliczny jak otrzeźwiający. Rozbudowane utwory wciągają słuchacza w małe wewnętrzne światy powiązane albo tematycznie, albo lirycznie, albo poprzez melodyczną chemię znalezioną w piosenkach. Produkcja jest dynamiczna, ale nigdy klinicznie czysta. Pozwala formacji z Illinois na szeroką ekspozycję własnego brzmienia. 

Nikt zapewne nie spodziewa się potężnego grzmotu po wczorajszej burzy, ale nowy Hum jest naprawdę ciężki. Inlet uderza z całą mocą gęstych gitarowych rifów i tworzy monumentalne pejzaże dźwiękowe. Album ma najdłuższe utwory, jakie zespół kiedykolwiek napisał, co pozwala grupie rozwinąć skrzydła i racjonalnie zagospodarować dodatkową przestrzeń. Muzycy robią fantastyczną robotę z bardziej medytacyjnych części, ale kiedy za pomocą utworu Step Into You chcą zagrać w formule stadionowego hitu, robią to po mistrzowsku. Tam, gdzie etykietę shoegaze wiele zespołów traktuje śmiertelnie poważnie, Hum znajduje miejsce na osobliwe harce. Dziewięciominutowy Desert Rambler, fragmentami wybrzmiewa, jak "rewolwerowy" The Beatles próbujący swoich sił w kotle metalowego szlamu, podczas gdy The Summoning, kreuje alternatywną historię wczesnego Black Sabbath, flirtującego z popowym marzeniem. 

O ile Tim Lash i Jeff Dimpsey kładą nacisk na gęste warstwy gitar i hipnotyzującą atmosferę, Bryan St.Pere oszałamia atomowym pulsem bębnów, to Matt Talbott wciąż przemyca lżejsze struktury do swojego wokalu. Głos frontmana stał się bardziej stonowany niż w latach 90, brzmi mądrzej i jest lepiej kontrolowany. Talbott rozważnie kładzie emocjonalne akcenty tam, gdzie nie można uzyskać zamierzonych efektów, manipulując suwakami konsolety studyjnej. 

Muzyka Hum, obejmuje głęboko zaszyte elementy rockowych wzorców, ale podobnie jak w 1998 roku, za sprawą płyty Downward Is Heavenward, znowu wyprzedza konkurencję i ze spokojem patrzy w przyszłość. Inlet, otwiera nowy rozdział książki o dziwnej ekscentrycznej kapeli, od której niewielu sympatyków spodziewało się otrzymać tyle dobra. Nie będzie więc zaskoczenia, jeśli za chwilę usłyszymy inne zespoły, desperacko próbujące nadrobić stracony czas.

Trzeba posłuchać: zdecydowanie całości




Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪✪☆☆ 8/10
Photo: Global Net

Komentarze

  1. Niewierny Tomasz08 lipca, 2020

    Kurcze, ale dzisiaj grubo pojechałeś. Wydaje mi się, że mam 20 lat.
    Step Into You - genialny !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow … zabłąkany, cudny, szybujący ciężar. Królewski powrót zza światów :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po prostu pięknie jest usłyszeć, jak Hum łączy marzycielskie teksty i shoegaze z postmetalowym apokaliptycznym brzmieniem. To tak, jakby powieść Gabriela Garcíi Márqueza "Sto lat samotności", którą właśnie mam na ukończeniu, nagle wystrzeliła z wioski Macondo w kosmos. Jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bartek Sikora08 lipca, 2020

    A ja zadaję sobie pytanie, czy Hum sprawi, że znowu uwierzę w siłę rockowej ekspresji. Tak szczerego albumu nie słyszałem lata świetlne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bloody Pirate08 lipca, 2020

    Dzięki kolego za podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  6. Remik (Płock)08 lipca, 2020

    Właśnie przepuściłem Hum przez mój 300-watowy piecyk, ale ciary! Co za odkrycie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remiku, ze względu na sąsiadów, może nieco ostrożniej z tym piecykiem, ale ode mnie masz rozgrzeszenie. Na fali entuzjazmu może spróbuj cofnąć się o jedną płytę wstecz. Album Downward Is Heavenward, który na górze podlinkowałem, warto też przez piecyk przepuścić. Gwarantuję, że efekt będzie odlotowy.

      Usuń
    2. Remik (Płock)08 lipca, 2020

      Wielkie dzięki! Drugi album też już mam, a najbliższych sąsiadów trzymam na 300-metrowy dystans. Mogę więc zaszaleć

      Usuń
    3. ... zrobiło mi się mi lżej na sercu.

      Usuń
  7. Rockmaniak08 lipca, 2020

    magia głosu i brzmienia w proporcjach idealnych.

    OdpowiedzUsuń
  8. bądźmy kwita09 lipca, 2020

    OK. Jak na dawno ograne schematy, chwilami nawet porywająco. Za kawałek "Cloud City" wielki szacun.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpinam się pod Cloud City - gitarowe mistrzostwo świata.

      Usuń

Prześlij komentarz