Magia twórczości Petera Gabriela zawładnęła milionami fanów już dawno temu. Oswobadzający Solsbury Hill , potem innowacyjny Games Without Frontiers , uduchowione San Jacinto czy nasycone elektroniką jego przeciwieństwo I Have The Touch – tyle wystarczyło, żeby wielu z nas – w tym i ja, wiernie śledziło każdy gest artysty przez następne cztery dekady. A Gabriel? Niewiele się zmienił. Wciąż jest kreatywny, zaskakujący, progresywny i mający coś ważnego do zakomunikowania swoim niezmiennie charyzmatycznym głosem. Począwszy od stycznia, mogliśmy oczekiwać premiery nowego utworu w każdą pełnię księżyca. Uzasadnienie tego wyboru było zdecydowane i celowe. Dla Gabriela połączenie z naturą zawsze miało istotne znaczenie. To nie tylko słońce, przyroda czy daleki horyzont, ale również zapatrzenie w niebo rozświetlone blaskiem księżyca, rozumiane jako element ludzkiego doświadczenia widzianego z nieco głębszej duchowej perspektywy. Jasna i ciemna strona człowieczeństwa oraz wzajemne em...
o muzyce z kulturą