Może



Talán to bardzo stare prawdopodobnie scytyjskie słowo, które można przetłumaczyć jako "może", w znaczeniu może tu, może tam; i stąd bierze się moje muzyczne podejście – biorę coś, aby stracić coś innego – wyjaśnia polski gitarzysta Raphael Rogiński. To ciągły proces osiągania celów poprzez pozbywanie się innych. Jestem zafiksowany na tym pomyśle. To również medytacja nad procesem, spokojna obserwacja – dodaje. 

Rogiński miał zostać rzeźbiarzem, ale przeszkodziła mu w tym gitara. Ćwiczył więcej niż spał. Jak powiedział dla miesięcznika Polityka w 2015 roku, krew lała się z jego palców. Rozdzierał swój instrument jak dzikie mięso, bezwstydnie i zachłannie. Ale osiem lat później, w najnowszym zbiorze utworów instrumentalnych Raphael RogińskiTalán [2023], nie znajdziemy śladu agresji. Jego swobodna technika gry jest pełna gracji i kontemplacyjnych wątków – zaczarowanych, niesamowicie wciągających, gwarantująca słuchaczom bezpieczeństwo podczas muzycznej podróży w nieznane. Jednak pierwszym instrumentem Rogińskiego, była trzystrunowa uzbecka lira kemenche, podarowana mu przez babcię mającą tatarskie korzenie. Grał na niej bez smyczka, szarpiąc struny i traktując jak banjo. W grze Rogińskiego wciąż można wyczuć ślady tej inicjacji; jego Gibson ES-335 czasami brzmi, jakby był zupełnie innym instrumentem.  

Duża część muzyki Rogińskiego dotyczy wywoływania duchów z przeszłości. Wraz z grupą Shofar skupił się na ratowaniu od zapomnienia tradycyjnej muzyki żydowskiej, w szczególności mistycznych pieśni chasydzkich zwanych nigunami. Z kolei najokazalsza jak dotąd płyta Raphael Rogiński plays John Coltrane and Langston Hughes. African Mystic Music [2015] przybrała eteryczną formę anty-grawitacyjnego bluesa. Album Talàn rozwija urzekający styl tego nagrania, destylując podróżniczy wymiar czasu i miejsca. Płyta skupia się na rejonie Morza Czarnego. Wiele jej utworów powstało w Odessie, ukraińskim mieście portowym zdefiniowanym przez historyczną mieszankę kultur, która dla przodków gitarzysty była bramą z Azji do Europy. 


Talàn składa się z ośmiu utworów instrumentalnych, wykonanych na gitarze bez akompaniamentu, bez widocznej edycji i efektów. Wszystkie nagrania manifestują silne poczucie obecności, jakbyśmy byli w tym samym pomieszczeniu, tuż obok instrumentu Rogińskiego. Trudno muzykę gitarzysty nazwać jazzem, ale jego technika gry zapożycza eksploracyjne poczucie struktury tego gatunku; rozpoczyna każdy utwór od prostej ekspozycji tematu, a następnie przesuwa detale na zewnątrz w coraz bardziej pochyłych abstrakcjach. 

Otwierający album Listopad zawiera w sobie nieprzemijający pierwiastek melancholii, która tańczy jak suche liście na wietrze. Większość melodii Rogińskiego ma nieuchwytną jakość. Linie melodyczne są intuicyjne, niemal namacalne, ale gdy spróbujemy powtórzyć jedną z nich, prawdopodobnie nie będziemy w stanie uchwycić żadnego wątku. Im bliżej się im przyglądamy, tym bardziej się rozpadają. Brzmienie gitary jest subtelne i zamyślone, ale w utworach Cliffs And The Sea i Night ciężkie na średnicy i basie; sprawia wrażenie nadmiaru z trudem mieszczącego się w pudle, jakby instrument próbował przekazać – choć bez słów, jakąś mądrość zaklętą w starożytnych zwojach. 

Prosty, komunikatywny, choć nieco archaiczny Talàn wykonuje krok w stronę większej czytelności, natychmiast uruchamia wyobraźnię, a specyficzna, bezwysiłkowa technika gry Rogińskiego staje się jego niepodważalnym atutem. Oby znalazła przychylność szerszej publiczności. 
 



Instant Classic, 2023
Foto: Agata Grzybowska

Komentarze

  1. Śledzę Rogińskiego od jego projektu Shofar. Od tego czasu wypracował oryginalne brzmienie i jedyny w swoim rodzaju język komunikacji potrafiący opowiadać niezwykłe historie z pogranicza kultur wschodu i zachodu. Rzecz mistyczna, uduchowiona. Wymaga poświęcenia uwagi, może nocnego nieba, ale jest to czas dobrze spędzony.
    Odrębnym tematem jest jakość nagrania - bardzo nietypowa, świetnie oddająca atmosferę miejsca, lekka i gęsta zarazem, z mnóstwem szwów i detali. Gospodarz czasami wspomina o dobrych słuchawkach. Tutaj z całą pewnością warto po nie sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamy już kalendarzową jesień. Przyszła wczoraj o poranku. W tym roku wyłoniła się z mgły, pogroziła chłodną bryzą i kroplami deszczu, a potem dobrotliwie otworzyła błękit nieba, jakby jeszcze chciała obiecać babie lato i kilkanaście słonecznych dni.
    To idealny moment, żeby moim czytelnikom weekendowo podrzucić dwie prace warszawskiego gitarzysty Patryka Zakrockiego; solową wypowiedź "Tales for Solo Guitar" oraz wydaną na początku maja pracę zespołową pod nazwą Leggerezza. Oba wydawnictwa refleksyjne, eteryczne, wpisujące się w nastrój chwili, skierowane do miłośników gitary i gitarowych brzmień. Rzecz niszowa, ale pięknie oddająca osobowość twórcy naturalnie zespoloną z jego wizją i umiejętnościami:

    Tales for Solo Guitar
    Leggerezza

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz