Wiosna pełna emo - cji



Myśląc o płytach amerykańskiej formacji American Football, ciągle mam w głowie okładki zespołu z 1999 i 2016 roku. Pierwsza, z wizerunkiem tajemniczego domu w nocnej poświacie a druga, z jego mrocznym wnętrzem. Ten dom w miejscowości Urbana, w stanie Illinois – zresztą błyskawicznie namierzony przez fanów, szybko stał się źródłem przerysowanej mitologii, awatarem młodzieńczej nostalgii i symbolem pokolenia dzieci emo

Pozorna idylla okładki najnowszej płyty American Football – LP3 [2019], niesie w sobie złowrogie piękno: przekrwiony wschód słońca, obłoki pełzającej mgły, wszechobecną ciszę. Zdjęcie zostało wykonane na przedmieściach Champaign i można pomyśleć, że był to ranek po tym, jak oryginalny dom przy 704 W. High Street, został zamieniony w popiół. Taka interpretacja trzeciej płyty American Football, wydaje się być wysoce uprawniona w sytuacji, kiedy zespół przekreśla własną legendę i stawia odważne kroki w kierunku nowego otwarcia. Otwarcia – może nie rewolucyjnego, ale bardziej ewolucyjnego, zachowującego wszystkie rozpoznawalne cechy zespołu, łącznie z niepokojącymi tekstami charakterystycznymi dla zjawiska emo obecnymi na dwóch poprzednich płytach. To album znajomy, a jednocześnie obcy pierwowzorom. Powstał we współpracy z tym samym producentem Jasonem Cuppem, a nawet w tym samym studiu nagraniowym Nebraska's Arc Studios. Co więc dokładnie się zmieniło?
  












Można odnieść wrażenie, że główny akcent został położony na przewartościowanie estetyki brzmienia zespołu. Praktycznie wszystkie nagrania zachowując pozbawione ciepła progresje emo, wzbogacają dodatkowe instrumenty, takie jak chłodno rezonujący ksylofon, czy migotliwa trąbka. Na Heir Apparent, ostre gitary przebijają się, przez zamkniętą sekcję rytmiczną ozdobioną fortepianem wybrzmiewając, jak jazzujący shoegaze. Fakt, że American Football świadomie próbuje różnych aranżacji i usiłuje znaleźć sposób na przetestowanie granic gatunku, jest godny pochwały i sprawia, że utwór Silhouettes otwierający album, bardziej wciąga niż cokolwiek na LP2.

Kompozycja Uncomfortably Numb, z udziałem Hayley Williams z Paramore, wydaje się być najjaśniejszym punktem płyty. Williams, znana z bardzo emocjonalnych wykonań swoich utworów, tutaj niepostrzeżenie wplata drugi werset jako głos sumienia, gdy Mike Kinsella pogrąża się w rozpaczy. Czule próbuje podnieść na duchu wokalistę grupy, przejmując trzecią zwrotkę ocieplonym, niższym, zupełnie zmienionym rejestrem, tym samym wciągając duet w przejmującą wymianę zdań, angażującą rozmowę upadłych kochanków.

Nawet, gdy zespół nie prezentuje nowych akcesoriów, instrumentalne ciągle błyszczy; spektakularny Doom in Full Bloom, rozwija się w ciągu prawie ośmiu minut, tworząc wspaniałą mieszankę gitar i trąbki miękko ułożonych na precyzyjnych bębnach. W pewnym sensie można odczuć, że zespół utalentowanych muzyków z prowincjonalnego Urbana, pokazuje pokoleniu BandCamp – emo, jak to się naprawdę robi i bardzo trudno jest temu zaprzeczyć. Zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę biegłość techniczną, oraz fantastyczną produkcję, dającą możliwość analitycznego wejrzenia w głąb nagrań. 

Trzeba posłuchać: Silhouettes, Uncomfortably Numb, Doom in Full Bloom





Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪☆☆☆ 7/10
Photo: Global Net

Komentarze

  1. Ola Sielicka05 kwietnia, 2019

    Przyznam, że dość osobliwie słucha się chwytliwych kawałków z prawdziwymi dramatami w tle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Olu, to takie dramaty emo - trochę na wyrost i z przymrużeniem oka!

      Usuń

Prześlij komentarz