Ryzykowne szaleństwo, ale jakie wciągające

 


Lubię muzyczne eksperymenty – szczególnie te, z pozoru karkołomne, które raczej nie powinny się wydarzyć. W tak rozumiany kontekst niemal idealnie wpisuje się album Parrenin I WeinrichJours de Grève [2021], nagrany przez francusko-niemiecki duet instrumentalistów reprezentujących różne światy stylistyczne. Projekt wydaje się zbyt organiczny i żywy, aby nazwać go awangardowym, ale w tym przypadku, chyba coś jest na rzeczy, ponieważ Detlef Weinrich – guru niemieckiego krautrocka, połączył siły z legendarną francuską harfistką i mistrzynią liry korbowej – Emmanuelle Parrenin, aby skrajnie odmienne inspiracje przekuć w sztabę złota. Hipnotyczna, zupełnie odjechana muzyka duetu jest tak dalece nieprzewidywalna, że wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom i formalnie, nie powinna działać. Jednak przewrotny charakter Jours de Grève polega na tym, że wszystko nie tylko działa, ale również czyni cuda.

Płyta jest wszechstronnym tyglem obracającym się wokół elektroniki, downtempa, psychodelicznego folku, mieszanki rytualnych pieśni i pierwotnych brzmień, a osiem utworów wchodzących w skład albumu – to dotykające improwizacji swobodnie płynące dżemy, pełne bezsłownych wycieków, dubowego basu i hipnotycznych rytmów. W obrębie Jours de Grève pojawia się dwójka gości, których obecność wnosi tyle sensu, co sam zamysł płyty. Pierwszym z nich jest saksofonista Quentin Rollet, wykonujący kilka solówek. W utworze Gelbe Schlange zwinny saksofon muzyka stanowi zauważalny kontrast dla potężnych bębnów Weinricha. Jego instrument brzmi finezyjnie i dość powściągliwie, jakby bał się obudzić śpiącego olbrzyma. Drugim gościem jest Ghedalia Tazartes, paryski artysta znany z niezrozumiałego stylu wokalnego. W nagraniu While Layers Over Black Papers, robi wszystko poza śpiewem – mamrocze, zawodzi, improwizuje i wydobywa dźwięki przypominające plemienne okrzyki. Jednak nad całością projektu górują Weinrich i Parrenin. W powoli budującej napięcie kompozycji Le Couple Coupable, zdublowana linia wokalu harfistki uzupełniona mięsistą pętlą bębnów, przywodzi na myśl inicjację tajemniczego misterium. Z kolei w Caltec's Dance, para muzyków wyprowadza nas na folkowe terytorium. Narastający transowy rytm, klaśnięcia i punktowe uderzenia strun gitary, uzupełnia lira korbowa sprawiająca, że utwór nabiera jarmarcznego, upiornego, w poły średniowiecznego charakteru.

I rzeczywiście, w niektórych nagraniach daje się zauważyć dziwnie złowieszcze elementy. Jours de Grève czasami brzmi, jakby był w trakcie okultystycznego transu, próbując udobruchać nieznane bóstwo. Z kolei w innym miejscu, zdaje się przywoływać obrazy pogańskiej dziczy nietkniętej przez cywilizację. Chociaż muzyka jest pełna czci, nie jest do końca jasne, do kogo (lub do czego) jest skierowana. Jest to szczególnie widoczne w Hephaisto's BreezeZombie's Passport i ostatnim utworze L'Incantation du Héros au Yeux Bandés. Tutaj wokaliza Tazartesa, wyraźnie nawiązuje do tradycji islamskiej. Podczas gdy bębny napierają niczym taran, modlitwy pieśniarza wzbijają się w powietrze i opadają, aż w końcu gasną zdominowane elektroniczną poświatą. To jeden z najbardziej charyzmatycznych utworów na płycie.

Jours de Grève, jest mieszanką tego, co prymitywne i modularne, folkowe i psychodeliczne. Pomimo ryzykownej, eksperymentalnej formy – wręcz dziwaczności, francusko-niemiecki duet muzycznych autorytetów stworzył album, w którym drzemie maniakalna energia niemożliwa do zdefiniowania: tajemnicza, dzika, nieodgadniona i paradoksalnie, zachęcająca nas do tańca.

Trzeba posłuchać: całości, najlepiej głośno i za pośrednictwem dobrych słuchawek.




Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪✪☆☆ 8/10
Photo: Versatile Records

Komentarze

  1. Z tego, co doczytałem, atmosferę płyty w dużym stopniu ukształtowały ubiegłoroczne, jesienne zadymy na ulicach Paryża obserwowane z okien kamienicy, w której powstało część nagrań - stąd też tytuł Jours de Grève, czyli Dni Strajku. Gwałtowność widzianych zamieszek, w jakimś sensie wyjaśnia nawiedzoną intensywność niektórych planów dźwiękowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. < kantor wymiany >03 lutego, 2021

    Tym razem nieźle mnie wkręciłeś. Utkwiłem w tej płycie po uszy. Genialna rzecz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieprzerwanie słucham tych nagrań od wczoraj i nie mogę pojąć jakim cudem, tak sprawnie udało się połączyć ogień z wodą ( lira korbowa + bębny i elektronika z pod szyldu niemieckiego motorik. Przede wszystkim jestem pod wielkim wrażeniem wyobraźni twórców. Twoje wtrącenie o źródle inspiracji wiele tutaj wyjaśnia, ale też daje do myślenia i jakby na nowo uruchamia proces słuchania z uwzględnieniem tych cennych wskazówek.
    Że tak powiem "nieokrzesane odloty" tej płyty, są jej największą wartością, chociaż trzeba jasno przyznać, że są znakomicie skondensowane i trzymane na krótko żelazną, niemiecką ręką. Rytm ewidentnie tutaj rządzi, a precyzja budowania dramaturgii poszczególnych utworów wręcz powala drobiazgowością, co powoduje, że wszystko się tutaj sensownie mieści: kapitalny saksofon, lira, bębny, wokale i elektronika (tak przemyślnie zapodana, że prawie niezauważalna)
    Nie byłbym sobą, gdybym na koniec, nie wspomniał o znakomitej jakości technicznej albumu. Czy w słuchawkach sugerowanych przez gospodarza czy z porządnych głośników, materiał jako całość, uzewnętrznia walory brzmieniowe godne współczesnej inżynierii dźwięku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bartek Sikora04 lutego, 2021

    Zamarzył mi się winyl. Pewnie znalazł by miejsce gdzieś obok płyt Dead Can Dance. Wiele tutaj podobieństw, punktów stycznych przemyconych głównie w atmosferze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niewierny Tomasz06 lutego, 2021

    Kurcze, ależ ta płyta mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz