Niewzruszony łamacz serc



Niech moich czytelników nie zwiedzie dobroduszny pseudonim artystyczny szwedzkiego twórcy muzyki elektronicznej. Johnny Heartbreaker skrada się do nas w kruczoczarnej koszuli, skórzanych spodniach i jutowej masce na twarzy, raczej wróżącej kłopoty. Jego debiut przywędrował znikąd, manifestując niewiele więcej niż zagadkowy wygląd i okładkę z nazwą: Cult Aesthetics [2022]. O ile pseudonim sztokholmskiego kreatora można uznać za żartobliwą mistyfikację, to już tytuł płyty mówi nieco więcej o atmosferze projektu, bo mamy tutaj do czynienia z enigmatycznym znaleziskiem spod znaku noise-industrial-techno, które nie jest przyjazne na parkiecie, i z całą pewnością nie jest relaksujące. Cult Aesthetics wprawdzie nie porzuca rytmu, ale też nie informuje słuchacza wprost o swoim stylu, celach i przeznaczeniu, a dwanaście utworów – bardziej niezręcznych niż eksperymentalnych, przenika nerwowa chwiejność przypominająca sadomasochistyczne praktyki.

Tabs out – otwierający płytę, zdaje się nakręcać sprężynująca, mechaniczna pętla, przypominająca nienasycone wnętrze demonicznej maszyny tortur, z utęsknieniem wypatrującej kolejnej ofiary. Słodko zatytułowany utwór Spambots Give Me Love podkręca tempo i wyolbrzymia poślizgi czasowe ustawiające maksymalny puls całego projektu. Z kolei intrygujący Oh, The Sound, może luźno kojarzyć się z twórczością Matmosa, ale bez jasno określonych właściwości. Regularne sample wokalne pozbawione języka i sprowadzone do kruchych mikrowybrzmień, zderzają się tutaj z elektroniką pozbawioną kolorów. Jest w tym dużo oziębłości generowanej przez sztuczną inteligencję. Wyniki mają znajomą teksturę, ale pusty efekt. Przypominają zainfekowany klaster obliczeniowy karmiący się cyfrowymi śmieciami.

Gdzie indziej bełkotliwe atrybuty utworu What Is This, starają się upodobnić do odczuć silnie odurzonego człowieka błąkającego się po obrzeżach klubowej sceny. Kiedy w jego głowie trwa bitwa sprzecznych komunikatów, do naszych uszu dolatują echa dj-skiego setu, jakby przetwarzającego mocno spowolniony utwór Depeche Mode, po którym przychodzi nagłe otrzeźwienie. Zgrzytającą zębami wszechobecną paranoję wynagradza nagranie tytułowe. Cult Aesthetics dostarcza coś w rodzaju dysfunkcyjnego, imprezowego hitu, który można odebrać jak rodzaj uwolnienia idącego na całość i przeciw wszystkiemu. Nagranie wypełnia ten sam rodzaj niepokornej energii, jaki pod koniec ubiegłego wieku oferował berliński Tresor, a w moich okolicach, wrocławski klub Wagon. I do diabła, mimo swojej sześćdziesiątki, akurat przy tym kawałku ponownie wyszedłbym na parkiet, na pohybel całemu światu.




Cult Aesthetics, 2022
Foto: Brad Barrett

Komentarze

  1. Przyznam, że dzisiaj bardzo trudno załapać się na tak kwaśne klimaty.
    Brawa dla gospodarza, tak trzymać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. < kantor wymiany >08 kwietnia, 2022

    Do tego acid’owego pogo chętnie bym dołączył!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niewierny Tomasz09 kwietnia, 2022

    I ja też !!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz