Kiedy producent i mistrz konsolety studyjnej, Brian Eno pracował nad Ambient 1: Music for Airports [1978], miał ambicję stworzenia muzyki, która poprzez rozproszoną horyzontalną formę słuchania zneutralizuje nerwowy puls terminalu lotniczego. Popularna seria Ambient, była aranżowana z myślą o konkretnych zastosowaniach; tworzenia podkładów dźwiękowych praktycznie do wszystkiego – od lotnisk, po wybrane krajobrazy, zamknięte przestrzenie, a nawet księżycowe misje, z nadrzędnym celem wyciszenia emocji i zastąpienia ich elementami muzycznych harmonii współgrających z otoczeniem. Do tak zdefiniowanej wizji artystycznej doskonale pasuje atmosfera płyty Steve'a Gunna i Davida Moore'a – Let the Moon Be a Planet [2023].
Pierwsza, z planowanych przez wytwórnię RVNG Intl. serii spontanicznych kolaboracji pomiędzy podobnymi sobie muzykami wydana pod szyldem Reflections, łączy umiejętności nowojorczyków: Steve'a Gunna – amerykańskiego songwritera i jednego z najbardziej cenionych mistrzów sztuki gitarowej, z pianistyczną wrażliwością Davida Moore'a – lidera minimalistycznej formacji Bing & Ruth.
Osiem instrumentalnych, niespiesznie ewoluujących kompozycji stanowczo odmawia krzykliwym dźwiękom. Album pełen otwartych przestrzeni i przebłysków hipnotycznej ciszy, unika tworzenia iskrzącego widowiska. Kalibrując swoje skupienie wokół instynktownych odczuć, muzycy znaleźli drogę do świata, w którym najbardziej subtelne gesty mogły ulegać konstruktywnej wymianie. Wszystkie utwory na płycie mają charakterystyczną ziarnistą poświatę – filmową jakość, która powstała w przypadkowych warunkach półamatorskiego zapisu. Dla obu artystów tak uchwycone brzmienie stało się wartościowym atutem skrupulatnie przemyconym do miksu przez inżyniera Nicka Principe.
Let the Moon be a Planet to oda do eksperymentowania nad rezultatem; trzyma zapaloną świecę w zakamarkach introspekcji i chwyta wzory, które migoczą od wewnątrz. Motywy melodyczne powstają, dryfują i rozpraszają się w pogodnych otwartych przestrzeniach, malowanych w pastelowych odcieniach nylonowych strun i balsamicznych falujących klawiszy. W nagraniu Over The Dune otwierającym album, czy w finałowej kompozycji Rhododendron, uzyskane rezultaty wydobywają odświeżającą uduchowioną aurę, a jednocześnie wymykają się stylistycznej kwalifikacji. Czy mamy tutaj do czynienia z progresywną formą minimalizmu, wolną improwizacją, ambientem? Medytacyjny, wielki i daleki od bezzębnej nijakości jest ten księżyc ... potrafi rzucić magiczne zaklęcie.
Foto: Annie Forrest
Wirtuozeria i wielka wrażliwość jest patronem tych nagrań. Mocna rzecz na kilku poziomach jednocześnie i namacalny dowód magii, która dzieje się tylko wtedy, gdy artyści instynktownie rozumieją, po co wchodzą do studia.
OdpowiedzUsuńPo toruńskich rekolekcjach w stylu BDSM mój zagubiony umysł i dusza odebrały muzykę
OdpowiedzUsuńSteve'a Gunna i Davida Moore'a, jak boskie objawienie.
Pięknie ... szkoda tylko, że u mnie księżyc schował się za chmurami :)
OdpowiedzUsuńTo chyba tak na prima aprilis
UsuńCzyli jest, a jakoby go nie było :)
Usuń