Na własnych warunkach



Kontynuując wypaczanie wszelkich oczekiwań, nowojorski duet MGMT pozostał zagadkowym eksperymentatorem w obliczu trendów, które sporadycznie rządziły tym, jak powinni brzmieć. Na swojej nowej płycie studyjnej zatytułowanej Loss of Life [2024], muzykom udaje się odkryć czuły punkt między psychodelicznym popem w stylu ich wczesnej twórczości a szlachetną, choć upartą determinacją dostarczenia czegoś bardziej złożonego. 

Wcale to nie oznacza, że MGMT porzuciło swoją pokrętną żartobliwą konwencję ujawniającą się już na wstępie, w nielogicznym tytule utworu otwierającego płytę Loss of Life, Part 2, który przekształca muzyczną ścieżkę nagrania finałowego, w dźwiękowe tło towarzyszące czytaniu średniowiecznego poematu I Am Taliesin. I Sing Perfect Metre, zgłębiającego powiązania wszystkich rzeczy świata doczesnego. To dziwaczne wprowadzenie trafnie odzwierciedla charakter płyty, balansującej na granicy różnorodnych stylów, osobliwych fantazji i prawdziwie głębokich odczuć.

 

Tak naprawdę, album rozpoczyna swój bieg od utworu drugiego Mother Nature, który chwytliwą linią melodyczną zbudowaną na bazie gitar odkrywa brit-popowe schematy. Eksplorację gatunków kontynuuje nagranie Dancing in Babylon z udziałem Christine and the Queens luźną interpretacją szablonu Jim'a Steinmana, przywołującego uproszczony popowy wzorzec. W nieco innym kierunku zmierzają nagrania Bubblebum Dog i People in the Streets, czerpiące inspiracje z utworów Davida Bowiego z różnych epok: pierwszy odnosi się do glam rocka z szarpaną solówką gitary i barokowym klawesynem, a drugi, okraszony przestrzenną produkcją i kosmicznym finałem przypomina twórczość Bowiego z okresu współpracy z Brianem Eno. 


Każdy utwór na Loss of Life zabiera słuchacza w osobliwą podróż. Przez większość czasu Nothing to Declare pozostaje skromną balladą folkową, zanim przekształci się w kakofonię wirujących dźwięków gitary akustycznej. Z kolei Nothing Changes, jakby stworzony do głębokiej medytacji jest powolny i ciemny. Prowadzi do starego antycznego świata pełnego wybujałych wokali, dęciaków i potężnych bębnów: To o tym musieli mówić bogowie ... To o tym musiały śpiewać ptaki – intonuje Van Wyngarden uroczystym, podniosłym głosem. Z kolei odrobina humoru wkrada się w tekst piosenki I Wish I Was Joking. Nikt nie nazywa mnie gangsterem miłości – śpiewa frontman, podkreślając osobistą porażkę zdublowanym głosem.

Po ostatecznym domknięciu kontraktu związaneego z dużą wytwórnią, MGMT znaleźli przestrzeń do tworzenia muzyki pozbawionej ograniczeń. Napięcie związane z oczekiwaniami, które do tej pory wisiało nad grupą, przestało istnieć. Zamykający album utwór tytułowy z czasem nabiera impetu, osiągając wyolbrzymione szaleństwo. W tym też momencie duet zajmuje podobny obszar, choć znacznie bardziej wyrafinowany niż wszystko, co słyszeliśmy do tej pory. Wyplata dziwne historie, rzuca tajemniczy urok na radość, ciepło i smutek – teraz napędzany siłą własnych odczuć.




Mom+Pop, 2024
Foto: Jonah Freeman

Komentarze

  1. Przytulne gniazdko dla wszystkich wpływów psych-rockowych, współczesnego popu, eksperymentów studyjnych i nowoczesnego podejścia do produkcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. < kantor wymiany >02 marca, 2024

    Trochę czasu tym kawałkom poświęciłem próbując zrozumieć kierunek jaki obrał MGMT, bo ta artystyczna wolność o której gospodarz wspomina, przypomina mi przysłowie o kilku srokach, których ogony muzycy duetu chcieliby złapać, a czego efektem jest stylistyczny misz-masz rozłażący się w wielu kierunkach naraz. Wprawdzie wszystko jest ze sobą zgrabnie posklejane (może za wyjątkiem Dancing In Babylon, który moim zdaniem jest popowym koszmarkiem); są zaskoczenia, fajne motywy, przebłyski dawnego geniuszu, dużo gitary akustycznej oraz dziwnie zmęczone teksty, jakby rozczarowane światem zewnętrznym, a jednak całość przypomina mi bardzo udaną płytę, do której już nie mam ochoty wrócić. Zły dzień? Zmęczenie materiału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barry N.Y.C02 marca, 2024

      MGMT zawsze byli niejednoznaczni, w tym ich cały urok.

      Usuń
    2. P-a-c-y-f-a02 marca, 2024

      ... a może to objawy wiosennego przesilenia? Na moje ucho album jest świetny.

      Usuń
  3. Bartek Sikora03 marca, 2024

    Ten gitarowy odcisk akustycznego indie nawet im się udał.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz