Rockowa kumulacja



Marzec okazał się miesiącem powrotu wielu wpływowych nazwisk i zespołów rockowych owianych legendą, o których już dawno nie było słychać. Jak zawsze w takiej sytuacji, na strony prasy muzycznej powrócił drażliwy temat kondycji gatunku i jego dalszych perspektyw rozpatrywanych w kontekście naturalnej wymiany pokoleń czy chwiejności upodobań, dodatkowo podkręcanych zmianą modelu dystrybucji muzyki. Pod presją wielu nowych czynników, świat rocka radzi sobie zaskakująco dobrze – mimo oskarżeń o zniechęcającą powtarzalność wszystkich jego podgatunków.


Liam Gallagher – były frontman Oasis posiada nieuchwytny charyzmat, którego brakuje wielu współczesnym wokalistom rockowym, ale kompozytorem czy tekściarzem jest raczej kiepskim. Aby odzyskać część starej magii, na potrzeby solowej kariery zawsze korzystał z usług innych autorów. Podobnie gitarzysta John Squire – od czasu rozpadu Stone Roses był wiecznie zagubioną duszą. Poza kilkoma solowymi płytami ścieżka muzyczna Squire'a również wydaje się wyboista dla kogoś, kto osiągnął tak wiele na początku swojej kariery. W tym sensie połączenie tych dwóch osobowości wydawało się nieuniknione, a wspólny album Liam Gallagher & John Squire [2024], ponownie wyzwala drzemiącą energię utytułowanych muzyków.   

Od momentu rozpoczęcia kariery solowej, Gallagher nie oddalił się zbyt daleko od swojej strefy komfortu, która opiera się na psychodelicznym brytyjskim rocku. Na tej stylistycznej orbicie, Squire znajduje wyjątkowo dużo miejsca na gitarową ekwilibrystykę. Nawet gdy w utworze Just Another Rainbow promującym płytę muzycy uderzają w znajome dźwięki, entuzjazm duetu jest trudny do zatrzymania. Pod wieloma względami para doskonale uzupełnienia siebie nawzajem. Autorskie piosenki Squire'a potrzebują silnej osobowości, aby podnieść je ponad zwykłe psychodeliczne uniesienia, a Gallagher ma jej pod dostatkiem. W większości nagrań duet trzyma się prostego rocka; gitary są ekspresyjne, odpowiednio zniekształcone, a Gallagher stara się odzyskać swoją pierwotną manierę. Jeśli jednak szukasz czegoś odkrywczego – lepiej poszukaj gdzie indziej.


Minął miesiąc niedziel, odkąd mogłem udawać uśmiech… Zawsze pijany w niedzielę, próbuję poczuć się jak w domu… Pierwszy wers pochodzi z singla Wanting and Waiting promującego nowy album The Black CrowesHappines Bastards [2024], drugi przypomina o wielkim przeboju grupy Jealous Again, wyjętym z ich pamiętnego debiutu Shake Your Moneymaker [1990], wydanym przeszło trzy dekady temu. Całkiem prawdopodobne, że uważni sympatycy amerykańskiej formacji różnie zareagują na tę, chyba nieprzypadkową zbieżność. Niektórzy będą żartować i kiwać głową, inni będą walić pięścią w stół i oskarżać braci Robinson o granie na emocjach, aby zadowolić starzejącą się grupę fanów. Oliwy do ognia dolewa powyższy teledysk odwołujący się do odlotowej atmosfery klipu Remedy – do dzisiaj cieszącego się wielomilionową rzeszą entuzjastów. Jednak tak zdefiniowana nostalgia jest nieunikniona, gdy rockową pochodnię niesiesz tak długo, jak ci faceci. 

Po piętnastoletniej przerwie The Black Crowes znaleźli się w początkowym punkcie swojej kariery, poruszając się po muzycznym krajobrazie, który uległ drastycznej zmianie od czasu ostatniej płyty studyjnej Before the Frost...Until the Freeze [2009]. Tym razem nie są już przeciwni brzmieniu Seattle ani żadnemu szaleństwu opartemu na sprawdzonych, rockowych schematach. The Black Crowes wkroczyli do świata 30-sekundowych fragmentów piosenek, które w erze streamingu mogą, ale nie muszą zostać wysłuchane. Jednak to nie jest zła rzecz. Każdego dnia generacja Z przekopuje klasyczny rock, dzieląc się tymi zasobami, jakby odkrywali zaginione artefakty. Czy to wpłynie na cykl promocyjny najnowszej płyty? Prawdopodobnie nie. Zespół wciąż ma oddaną rzeszę fanów, na których mogą liczyć. Pozostałym słuchaczom Happines Bastards daje dziesięć powodów, by sądzić, że nowym kawałkom The Black Crowes jeszcze daleko do cmentarza. 


Judas Priest Invincible Shield [2024]. Już sama nazwa zespołu wywołuje drżenie serca wśród sympatyków metalu. Tytuły płyt: Sad Wings of Destiny [1976], British Steel [1980], Screaming For Vengeance [1982], Painkiller [1990], mówią wszystko. Niektóre z nich można uznać za największe metalowe albumy wszech czasów. Zespół jest czczony za swój niebagatelny wkład w rozwój rocka, poza tym funkcjonują do dzisiaj, chociaż mają już mniej wpływowy status.

Cóż, kiedy formuła Judas Priest jest tak precyzyjna, nie można polemizować z uzyskanymi wynikami. Pytanie polega jedynie na tym, czy zespół na tym etapie kariery powinien odkrywać siebie na nowo. Invincible Shield to niesamowity kawałek oldschoolowego heavy metalu, który zna swoją historię i jest dobrze zakorzeniony w przeszłości, ale również nie boi się dokonywać subtelnych zmian. Wprawdzie kilka aranżacyjnych drobiazgów ma raczej kosmetyczny charakter, ale już krystalicznie czysta produkcja daje dźwięk znacznie bliższy współczesnym standardom.

Zawartość liryczna nie ma tu wiele do zaoferowania, jednak główny temat utworu Panic Attack otwierający płytę, sugerujący odłączenie się od sieci www, zwraca uwagę na zaawansowanym wiek frontmana zespołu – Roba Halforda, niekoniecznie akceptującego dominację świata cyfrowego. Nowe pokolenie fanów metalu, może błędnie odczytać tę sugestię, jako niezrozumiałą fanaberię, ale odsuńmy te dywagacje na bok. Biorąc pod uwagę wartość nominalną całej płyty, Judas Priest oferuje doskonale wyprodukowany album na późnym etapie. To wciąż potężne umiejętności i wielki ogień, który może poparzyć.



Liam Gallagher & John Squire, Warner Records, 2024












The Black CrowesHappines Bastards, Silver Arrow Records, 2024












Judas PriestInvincible Shield, Sony Music, 2024
foto: Tom Oldham

Komentarze

  1. Rockmaniak16 marca, 2024

    Do kompletu dodałbym jeszcze solowy album wokalisty Iron Maiden, Bruce Dickinsona - "The Mandrake Project".

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewierny Tomasz16 marca, 2024

    Judas Priest ponad wszysto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bądźmy kwita16 marca, 2024

      najchętniej wystrzeliłbym ich na Diunę. wszyscy by pasowali - nawet bez charakteryzacji

      Usuń
  3. < kantor wymiany >16 marca, 2024

    No, no ..... ale tu dzisiaj głośno.

    OdpowiedzUsuń
  4. P-a-c-y-f-a16 marca, 2024

    Mimo wielu krytycznych opinii Liam Gallagher & John Squire na UK Official Charts, jednak zaliczyli jedynkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bądźmy kwita16 marca, 2024

      ... i równie szybki spadek

      Usuń
  5. Ola i Maciek16 marca, 2024

    Właśnie obejrzeliśmy podlinkowany przez gospodarza teledysk Remedy - The Black Crowes. Cudnej energii tego wielkiego hitu nic nie jest w stanie przebić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bartek Sikora17 marca, 2024

    Czy oczy mnie nie mylą? Twarz frontmana The Black Crowes zaczyna przypominać aktualny wygląd Roberta Planta.

    OdpowiedzUsuń
  7. Barry N.Y.C17 marca, 2024

    Odnoszę wrażenie, że "rockowe legendy" które gospodarz wywołuje mocno już przygasły. Rock w wykonaniu 60-latków zawsze był dla mnie żałosnym zjawiskiem - mimo wielkich nazwisk, zasług czy wciąż drzemiących umiejętności. Sorry, ale nie chce mi się tego słuchać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po części masz rację, ale do tematu nie podchodziłbym aż tak radykalnie. Każda z zacytowanych płyt - dodałbym tu jeszcze nowy album The Jesus and Mary Chain zawiera kilka ciekawych tropów. Cezura wieku nie ma tu nic do rzeczy, to raczej kwestia preferencji i osobistych wyborów.

      Usuń

Prześlij komentarz