Przejdź do głównej zawartości

Raz mocno, raz delikatnie, czasami przebojowo



Dwadzieścia jeden lat zajęło całe życie – śpiewa Billie Eilish w autorefleksyjnej balladzie Skinny otwierającej jej trzeci album Hit Me Hard And Soft [2024]. Piosenkarka i autorka tekstów ponownie zaskakuje słuchaczy brakiem stadionowego hitu, idąc pod prąd wyśrubowanym oczekiwaniom fanów i branży muzycznej. Zamiast tego, Skinny prowadzony przez cichy motyw gitary elektrycznej porusza charakterystyczne dla Billie Eilish drażliwe tematy: gorzkie wyrzuty sumienia po nieudanym związku, depresję związaną z negatywnym postrzeganiem własnego ciała czy narastającą presję mediów w sytuacji, gdy w tak młodym wieku osiąga się prawie wszystko. Nagranie zdaje się być echem kontrowersyjnej treści albumu Happier Than Ever [2021], dość okrutnie rozprawiającym się z młodzieńczym gwiazdorstwem. Eilish odgrzewa poruszane wcześniej motywy, ale obecnie rozpatruje je w szerszej perspektywie: Czy teraz zachowuję się stosownie do swojego wieku? Czy już jestem na wylocie? – zastanawia się zdławionym głosem. 











Billie Eilish znakomicie odnajduje się w popowym repertuarze wielokrotnie nagradzanym przez wielkie prestiżowe gale, zachowując przy tym narracyjną bystrość nowej cyfrowej generacji. Mieszanka surowych wyznań, wdzięcznych melodii i sprytnej produkcji aranżowanej przez jej brata Finneasa O’Connella, operuje subtelnością oraz ukrytymi detalami. Stłumione efekty dźwiękowe zazwyczaj są głęboko schowane w miksie, podczas gdy głos Eilish może przybierać różne odcienie, jednak w bardziej strategicznych chwilach ujawnia pełnię swoich możliwości. Dziesięcioutworowy projekt najjaśniejsze barwy rezerwuje dla utworu Lunch, który łączy zniekształcony automat perkusyjny, gitarę w stylu ska i nagły wybuch hałaśliwego basu inspirowanego EDM, aby wyrazić uznanie dla wyzwolonej erotyki. Luźną atmosferę podtrzymuje klubowa aranżacja utworu Chihiro. W chwytliwej melodii Birds of a Feather, Ellish obiecuje swoją miłość aż po grób: zgniję, martwa i pochowana… w trumnie, którą niosłeś. W tym miejscu zaczynamy się zastanawiać, czy repertuar płyty nie jest nazbyt uwikłany w emocjonalne zawiłości. To wahliwe przeczucie wzmacniają dwie następujące po sobie ballady Wildflower i The Greatest. Obie, dość podobne stylistycznie piosenki wdzięcznie wpadają jednym uchem i wypadają drugim, co dla bardziej wymagających słuchaczy może być rozczarowujące, biorąc pod uwagę, jak przyciągająca była muzyka Eilish w przeszłości.

Jednak jak na zawołanie, w drugiej połowie album nagle zmienia stylistyczną trajektorię. Temperatura spada, atmosfera staje się bardziej niepokojąca, piosenki są dłuższe i świadomie epizodyczne. Nagrania poddane gwałtownym zmianom nastroju i tempa, często kończą się zupełnie inaczej, niż zaczynały. Łagodną melodię L’Amour de Ma Vie wypiera urywany beat i wibrujący bas w szybkim tempie, podczas gdy wokal Eilish zostaje zniekształcony do tego stopnia, że brzmi, jakby opowiadał historię nieudanego romansu kpiącym dziecięcym głosem. The Diner łączy upiorny wokal z długim pogłosem przesiąkniętym rytmem reggae, a potem nagle zwalnia. Gdy saga o nieodwzajemnionej miłości staje się nie do zniesienia, nagranie przekształca się w rodzaj ostatniego aktu kończącego filmową scenę. Finałowy Blue wydaje się dotyczyć emocjonalnego związku z innym zranionym celebrytą. Tekst poetycko faluje między empatią a zrozumieniem. Ciekawie rozpisana aranżacja utworu podąża za tymi odczuciami. Ścieżka rytmiczna brzmi równie niezdecydowanie. Kluczy, wybucha, a potem nagle gaśnie, w ostatniej chwili przykryta całunem sekcji smyczkowej. 

Hit Me Hard and Soft jest zaprojektowany jak coś, co należałoby stopniowo rozgryźć. Pojedyncze słowa z wcześniejszych tekstów powtarzają się w drugiej połowie płyty, jakby późniejsze wersy komentowały lub aktualizowały byłe wydarzenia. To, co początkowo wydawało się proste, z czasem staje się głębsze i mroczniejsze. Może więc trzeba posłuchać tych piosenek na raty, bo album jest dość enigmatyczny, chwilami jawnie zagmatwany, bardzo oszczędnie przemycający wyczekiwaną przebojowość. W zamian otrzymujemy dowód artystycznej niezależności Billie Eilish, w tej odsłonie częściowo uwalniającej się od oczekiwań i pułapki zaszufladkowania, co wbrew pozorom może okazać się decydujące dla pomyślnego rozwoju dalszej kariery utalentowanej amerykanki.


Darkroom, Interscope Records 2024
Foto: Tim Mosenfelder

Komentarze

  1. bądźmy kwita19 maja

    lenker, holter, teraz eilish - sorry, nie jestem w stanie tych wymęczonych gniotów słuchać

    OdpowiedzUsuń
  2. < kantor wymiany >19 maja

    Po pierwszym odsłuchu mam dość mieszane odczucia. Album jakby na złość wyśrubowanym oczekiwaniom jest wyraźnie schłodzony, podtrzymujący rozterki młodej zagubionej dziewczyny, która nagle odniosła nieoczekiwany sukces. Za wiele tych zachwytów i za dużo branżowych nagród chyba wywołało skutek paraliżujący. Słychać to w banalnych tekstach i muzyce, która na tej płycie trochę zmierza donikąd. Eilish zawsze ceniłem za współczesny popowy sznyt i kruche, niemalże porcelanowe ballady. Tutaj też ich nie brakuje, ale tym razem już nie błyszczą jak księżyc - może za wyjątkiem Skinny. Wszystko pozostałe sprawia wrażenie zabawy w ciuciubabkę z milionami fanów, którzy prawdopodobnie i tak oszaleją z zachwytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotr19 maja

      Odnoszę wrażenie, że mamy tu do czynienia z dobrze przemyślaną strategią. W końcu oboje rodzeństwa ledwo skończyli dwudziestkę, mają talent i wszystko jeszcze przed nimi, pod warunkiem że im nie odbije i wytrzymają zewnętrzną presję. O tym zresztą jest ostatni kawałek na płycie. Moim zdaniem, "Blue" jest sumą wewnętrznych odczuć duetu, włożonych w usta domniemanych artystów przechodzących twórczy kryzys. Podoba mi się aranżacja tej piosenki. W ostatniej minucie utwór nagle się zmienia, jakby otwiera bramą do nowego, zaskakującego wszystkich świata. Teraz wystarczy tylko uzbroić się w cierpliwość.

      Usuń
    2. < kantor wymiany >19 maja

      Obyś miał rację.

      Usuń
  3. P-a-c-y-f-a19 maja

    Każda płyta Billie Eilish zostawia mały ślad w moim zbiorze. Tym razem wybrałam Skinny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Barry N.Y.C19 maja

    Jakiś szczególnych emocji nie zaznałem, ale produkcja jest OK.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bartek Sikora19 maja

    Jestem ciekawy, czy Eilish wrzuci do sieci jakieś teledyski, bo promocja płyty trochę zawodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontrolnie zajrzałem na profil Hit Me Hard And Soft na Spotify. Od premiery płyty minęło zaledwie 48 godzin, a odtworzenia poszczególnych utworów idą już w miliony. Więc chyba nie jest tak źle.

      Usuń
    2. bądźmy kwita19 maja

      orgii odtworzeń oczywiście przewodzi najsłabszy kawałek LUNCH. ten świat się jednak kończy

      Usuń
    3. A może wielu z nas już do niego nie pasuje.

      Usuń
  6. Niewierny Tomasz20 maja

    Na tę chwilę jest to raczej niemożliwe, ale w mojej głowie zaświtała myśl, jak brzmiałaby Billie bez produkcji Finneasa. Wprawdzie spadające zyski jeszcze się nie pojawiły, ale po tej naciąganej stylistycznej ekwilibrystyce, jaką dostarcza Hit Me Hard And Soft, jestem w stanie wyobrazić sobie zupełnie nowy rozdział pomalowany inną paletą kolorów. Pozdrawiam z A2!

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy20 maja

    Turbo LGBT w natarciu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P-a-c-y-f-a20 maja

      Mnie nie przeszkadza :)

      Usuń
  8. bądźmy kwita21 maja

    coś niebywałego! nawet pitchfork płytą rozczarowany, zaledwie 6.8/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotr22 maja

      Na szczęście Pitchfork to nie pępek świata.

      Usuń

Prześlij komentarz