Prawie tak samo a jednak inaczej



Pyramid [2020], to album różny od wszystkich, autorstwa zespołu nieporównywalnego z żadnym innym. Jaga Jazzist – formacja wielce zasłużona na norweskiej kultury, od niemalże trzech dekad podróżuje po muzycznym świecie i za każdym razem brzmi zaczepnie, elektrycznie, a zarazem organicznie, uwalniając pozytywne odczucia u wszystkich, którzy kochają muzykę pełną przygód. Zapewne wielu słuchaczy kierując się tylko nazwą – po części słusznie, umieściłoby grupę w jazzowym tyglu, ale z każdą płytą norweski oktet wydaje się być coraz bardziej oddalony od jazzowych struktur. Chociaż swobodę, jaką niosą w swoich kompozycjach, można powiązać  z jazzem. Brzmienie zespołu dodatkowo przemyca szereg zaskakujących niespodzianek stylistycznych, od postrocka i kosmicznej psychodelii, do współczesnej elektroniki i hip-hopu.

Dziewiąty studyjny album Jaga JazzistPyramid [2020] utrzymuje niezachwianą spójność projektu z całą dyskografią, przy jednoczesnych zmianach organizacyjnych – rozstaniu się z wieloletnim współpracownikiem Jørgenem Træenem i przejściem pod opiekę wytwórni Brainfeeder z Los Angeles. Nowy materiał wciąż imponuje firmową otwartością na eksperymenty dźwiękowe, ale zauważalny brak iskrzących konfliktów aranżacyjnych, u części sympatyków może przygasić bezgraniczny entuzjazm. W teoretycznie nowym twórczo wybuchowym środowisku obok takich gwiazd jak: Flying Lotus, Thundercat, Kamasi Washington – Jaga Jazzist, podtrzymując bezsporną wirtuozerię, tym razem zaokrągla krawędzie i organizuje swój potencjał wokół bezpiecznej rutyny. Album po części przywdziewa lekko wycofany, klasycznie norweski ton. Ta powściągliwa korekta jest czymś, o czym należy pamiętać, zbliżając się do tej dziwnie ostrożnej płyty. 

Grupa, ograniczając projekt do czterech wydłużonych kompozycji, metodycznie bada różne koncepcje stylistyczne. Na przykład intro w utworze Tomita zdominowane przez saksofon lidera zespołu Larsa Horntvetha, jest dobrym przykładem zapatrzenia w akustyczną fakturę charakterystyczną dla małych, norweskich składów jazzowych. Po chwili pojawia się zalążek rytmu, który ostatecznie przekształca się w natarczywe rockowe przeploty. Potężne uderzenia basu Evena Ormestada przypominają Chrisa Squire'a z Yes i wnoszą do kompozycji progresywny klimat wsparty kosmiczną wokalizą. 

W nagraniu Spiral Era perkusista Martin Horntveth rozkręca funkową podstawę rytmiczną, podczas gdy marzycielski, pozbawiony słów wokal uzupełnia ciężki keyboard. Kompozycja przemyca kilka eterycznych aspektów dźwiękowej fuzji przypominającej muzykę filmową, jakby pozbawioną kluczowego wątku. Początek The Shrine zdaje się krążyć wokół bardziej refleksyjnych momentów albumu Milesa Davisa – Sketches of Spain [1960], zanim narastająca instrumentacja nagrania zaskoczy nas elementami afro-beatu, tworząc zabawną, nieco chaotyczną atmosferę będącą pozorną odą do kultowego klubu Fela Kuti w Lagos. Z kolei impulsywny Apex uderza neonowo brzmiącymi syntezatorami uwięzionymi w krautrockowej motoryce i czerpie z dorobku najbardziej wpływowych twórców muzyki elektronicznej drugiej połowy lat 70. 

Pyramid to kolekcja czterech złożonych, porywających nagrań, w których przepływ instrumentalnych interakcji jest naprawdę imponujący, ale tym razem odnoszę wrażenie, że w nowej propozycji Jaga Jazzist czegoś zabrakło. To niezwykle sugestywna muzyka, która cierpi na brak ożywczych zwrotów akcji zgaszonych zbyt bezpiecznym graniem. W odpowiednich warunkach może zabrać słuchacza w małą podróż, ale generalnie przypomina rodzaj muzaka albo jednorazowej wprawki, bez entuzjazmu szukającej nowych pomysłów.




Ocena: ✪✪✪✪✪✪☆☆☆☆ 6.5/10
Photo: Global Net

Komentarze