Kiedy jesienny poranek jest miłym zaskoczeniem

 


Już nie śpisz? Być może jeszcze nie wiesz, że lato właśnie dobiegło końca. To niemal ironiczne, że nowy album Fleet FoxsesShore [2020] zbudowany na nostalgicznej mgiełce letnich dni został wydany w dobie jesiennej równonocy. Shore to płyta inna niż wszystkie. Jest pamiętnikiem wakacyjnej beztroski, ale też wyraźnym pożegnaniem z młodością – refleksyjnym spojrzeniem wstecz wyostrzonym covidową izolacją lidera zespołu, Robina Pecknolda

Ta osobista introspektywna jakość jest zgodna z wcześniejszymi płytami Fleet Foxes, z wyjątkiem tego, że ma szerszy zakres i odpowiednio zmodyfikowane brzmienie wzmacniające przewiewną atmosferę nagrań. W żadnym razie nie powinno to zaburzyć wnikliwej analizy szczegółów projektu, ponieważ album jest starannie trzymany w ryzach przez doświadczonych muzyków zaprawionych w równoważeniu ambicji, dyscypliny i eksperymentalnych struktur. 

Fleet Foxes częściowo porzucił swoje folkowe atrybuty, zamieniając kultową flanelę na pastelowe odcienie i dopasowaną instrumentację. Nieskazitelne klawisze, dynamiczna perkusja i lekko zamglony wokal mają niemal wymarzoną jakość popu. Prawie – bo obecność gitar akustycznych i wielowarstwowych harmonii wokalnych ciągle utrzymuje Shore na terytorium folk-rocka, tyle tylko, że amerykanie znaleźli sprytny sposób na naginanie, rozciąganie i poszerzanie granic własnego stylu, pożyczając brzmieniowe drobiazgi od Beach House, Unknown Mortal Orchestra, czy Kevina Parkera.

 

Zaczynamy od delikatnego wstępu Wading In Waist-High Water, który stopniowo rozwija się w stronę olśniewającego majestatu Sunblind – to uspakajający sygnał, że jednak jesteśmy w domu. Tajna broń floty lisów zawsze polegała na ich zdolności do tworzenia oszałamiających harmonii, czego dwa pierwsze utwory są namacalnym przykładem. Zdumiewająca skuteczność w budowaniu wciągających linii melodycznych wraca w utworach: Can I Belive You, A Long Way Past The Past i Maestranza. Nagrania porywają falami liryki dotykającej utraconej miłości, ale też obserwacją burzliwych zmian społecznych oglądanych szeroko otwartymi oczami. 

Going-to-the-Sun Road, uroczystą aranżacją dopełnioną dęciakami, przypomina okolice finałowej części nagrania The Shrine / An Argument z płyty Helplessness Blues [2011]. Z kolei utwór tytułowy kończący płytę nawiązuje do epizodu sprzed kilku lat i groźby śmierci przez utonięcie. Tekst oddalonymi metaforami przemyca autentyczny moment z życia Robina Pecknolda, w którym łapczywy, życiodajny oddech przełamał panikę muzyka i umożliwił bezpieczny powrót nad brzeg oceanu, przy okazji uruchamiając lawinę filozoficznych rozważań dotyczących kruchości naszego życia. Projekt okładki, część tekstów i tytuł płyty zdają się wracać do tych przemyśleń.
 
Shore bez wątpienia podlega niepewnym okolicznościom, w jakich został wyprodukowany. Rezultatem jest szersza, ale też łagodniejsza niż zwykle paleta utworów borykająca się z szeregiem kwestii, które charakteryzują naszą teraźniejszość: izolację, nierówności społeczne, wyobcowanie, miłość, śmierć, czy rozpamiętywanie zmarłych. Nie ma wątpliwości, że album ma na celu uspokoić nasze umysły. Muzyka Fleet Foxes zawsze była pełna nadziei. Na szczęście sekstet nie stracił tego z pola widzenia.




Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪✪☆☆ 8/10
Photo: Press / Anti Records

Komentarze

  1. Bartek Sikora23 września, 2020

    Słucham i ciągle jestem zaskoczony idącą aż tak daleko popową atmosferą Shore - a jednak bez cienia wątpliwości to ciągle Fleet Foxes dokładnie taki, jaki lubię i szanuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ocean radości już od pierwszych godzin jesieni :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W kilku punktach mam trochę zastrzeżeń, co do tego popowego klimatu - nie tego się spodziewałem, ale teksty są wielką wartością tej płyty. Jestem po pierwszym przesłuchaniu i na razie mam mętlik w głowie od nadmiaru skrajnie różnych odczuć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś wspominałeś, że niektóre płyty są "zaopatrzone w terapeutyczne właściwości". Myślę, że ten album jest lekarstwem zaaplikowanym w idealnym momencie. Mam nadzieję, że pod jego wpływem, jakoś przetrwamy do końca tego podłego roku w dobrej kondycji, czego Tobie i wszystkim życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję w imieniu własnym i moich czytelników.

      Usuń
    2. ... a od "Can I Believe You", zdążyłem się już uzależnić.

      Usuń
    3. W moim przypadku uzależnienie dotyczy już całej płyty.

      Usuń
  5. bądźmy kwita24 września, 2020

    Czy dobrze słyszę? Trochę za dużo w nowym Fleet Foxes ostatniego Tame Impala.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niewierny Tomasz24 września, 2020

    Dopiero dzisiaj, kiedy opadły pierwsze emocje związane z niespodziewaną premierą "Shore", powoli dociera do mnie aranżacyjne bogactwo tej płyty. Dłubania w smaczkach i detalach poszczególnych kawałków starczy na długo.

    PS. W kabinie mojego TIRa nowy Fleet Foxes wyraźnie poprawił humor mojemu nerwistemu zmiennikowi, dlatego podłączam się pod myśl Piotrka, którego serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie doczytałem, że zespół w najbliższym czasie planuje udostępnić dziewięć dodatkowych kawałków. Tak więc, dla sympatyków lisiej floty szykuje się jeszcze wiele pogodnych dni. Szerokiej drogi Tomek!

      Usuń
  7. dziwna metamorfoza przytrafiła mi się z tą płytą - od zupełnej negacji do absolutnej fascynacji a wszystko w niecałe dwie doby.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przy pierwszym odsłuchu najszybciej przykleiły mi się kawałki, które błyszczały, jak „Featherweight”, „Going-to-the-Sun Road” i „Cradling Mother, Cradling Woman”. Im więcej tego słucham, tym bardziej wyróżniają się „Sunblind”, „Can I Believe You” i „I'm Not My Season”. Są korzenne,bardziej rockowe i mają długotrwały urok.

    OdpowiedzUsuń
  9. Helplessness Blues to nadal ich arcydzieło, a to silny pretendent do drugiego miejsca w rankingu

    OdpowiedzUsuń
  10. < kantor przemiany >21 października, 2020

    Niewysłowione piękno - kojące zdjęcia natury i oryginalna muzyka. Fajnie się wraca do tej płyty po obejrzeniu jej w wersji video. Wczoraj był wspaniały dzień, wczesna ciepła jesień i złote światło. Mocno mnie to uderzyło. Wybrałem się na rowerową wycieczkę ze słuchawkami w uszach. Shore idealnie uzupełnia mijane krajobrazy i niepostrzeżenie staje się ich częścią, jakby z góry wiedziało, jak dostroić przekaz. No i ostatni tytułowy kawałek, który domyka dobrze słyszalne zatrzaśnięcie drewnianej osłony klawiatury fortepianu. Tak, jakby coś się kończyło na zawsze. Czy aby, nie chodzi tu o młodość?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz