Opór



Jeśli wierzyć maksymom przemysłu muzycznego, rock-metal, niemal w całości definiuje młode pokolenie twórców. Gdy zespoły i artyści dojrzewają, oczekuje się, że będą okupować łagodniejsze terytoria, szlifując dźwiękowe krawędzie gatunku. Wartościowa dyskografia i burzliwa historia Deftones, amerykańskiej kapeli z Sacramento zdaje się być wyjątkiem od reguły – nawet gdy poszczególni członkowie zespołu zbliżają się do pięćdziesiątki.

Długowieczność Deftones, w dużej mierze wynika z ogromnie zróżnicowanej palety muzycznych wpływów, co znalazło odzwierciedlenie w kontrowersyjnym składzie wykonawców wybranych na ich własny festiwal Dia De Los Deftones. Nie jest też tajemnicą, że sympatycy grupy zawsze pochodzili z bardzo różnych środowisk. Zdolność zespołu do przyciągania tłumów pomogła im przetrwać próbę czasu i oprzeć się naporowi najnowszych trendów, takich jak: nu-metal, metalcore, czy djent.

Jak każdy prawdziwie ponadczasowy zespół stopniowo ewoluował, zachowując bogactwo unikalnych cech. Wokale Chino Moreno i jego mocno zaciemnione teksty pozostały enigmatyczne nawet ćwierć wieku po debiucie, a progresywne akordy gitarzysty Stephena Carpentera zaskakują do dzisiaj. Styl amerykanów zakorzenia ich twórczość w łamiących kości rytmach i elektronicznych pejzażach dźwiękowych. Klasyczne już utwory, takie jak: Be Quiet and Drive (Far Away), My Own Summer, Diamond Eyes, Change (In the House of Flies), czy Minerva, to dla miłośników gatunku niemal mistyczne przeżycie. Oprócz szeregu wyróżniających cech Deftones jest po prostu twardy jak skała. Nawet po tragicznej śmierci basisty Chi Chenga, zespół nieprzerwanie zajmował się konfliktami twórczymi, koncertował i doświadczył wszystkiego, co rozerwałoby ogromną większość formacji rockowych.













Słuchanie nowej płyty DeftonesOhms [2020], wywołuje poważny dysonans poznawczy. Album jest ekspresyjny i oczyszczający, ale też brutalny – jak wszystko, co wcześniej wydali amerykanie. Muzyka zespołu rozwija skrzydła wzdłuż delikatnej osi: z jednej strony meandrujące wokale Chino Moreno, z drugiej zaś błotniste metaliczne pochody gitarzysty Stephena Carpentera i elektroniczne pasaże Franka Delgado. Zespół radzi sobie najlepiej, gdy wymienione elementy są w równowadze, ponieważ napięcie między tymi trzema biegunami zawsze było rdzeniem ich tożsamości. Tak więc Ohms będzie wymagało kilku uważnych odsłuchów, aby w pełni docenić zawiłości płyty, ale już od pierwszych nagrań słyszymy, że Deftones po raz kolejny zaskakuje nas czymś wyjątkowym.

Dziesięć lat temu albumem Diamond Eyes [2010], zespół badał tekstury i pejzaże dźwiękowe, często kosztem lirycznego wkładu wokalisty. Ohms wyraźnie przełamuje ten trend, dzięki bardziej zrównoważonym kompozycjom i odnowionej miłości do hard rockowych riffów gitarowych, co dodaje splendoru całemu wydawnictwu, czyniąc je kompletnym i spójnym, błyskotliwym i mistrzowsko szczegółowym. To wciąż Deftones w najlepszym wydaniu, mimo cezury wieku. 

Trzeba posłuchać: Omhs, Genesis, The Spell of Mathematics, Ceremony, Uranitia, Radiant City




Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪☆☆☆ 7/10
Photo: Global Net / Press 

Komentarze