Covery na medal



Co sprawia, że album natychmiast "przykleja" się do ucha? To niezbyt częste pytanie, jakie sobie zadaje, słuchając muzyki – może ze względu na wielowarstwową złożoność i subiektywny charakter całego zagadnienia. Ale pozbawiona tytułu nowa płyta amerykańskiego twórcy młodego pokolenia Sama Amidona [2020], ponownie zmusiła mnie do konfrontacji z własnymi myślami. Jego nietuzinkowe podejście do reinterpretacji zapomnianych coverów sprawiło, że na artystyczną wrażliwość, umiejętności aranżacyjne, czy wyobraźnię potrzebną do przedefiniowania klasycznego repertuaru spojrzałem z zupełnie innego punktu widzenia. 

Sam Amidon specjalizuje się w przeróbkach starych folkowych piosenek. Jego nowe interpretacje rzadko wybrzmiewają głosem oryginałów. W większości przypadków trudno byłoby nałożyć uwspółcześnione aranżacje twórcy na muzyczne pierwowzory. To prawie tak, jakby artysta używał szkła powiększającego do sfatygowanych czarno-białych slajdów, kolorował je i przywracał im ukryty blask. 

Album zaopatrzony w nowoczesne środki wyrazu płynie jak marzenie. Niezależnie od tego, czy jest to utwór Maggie zbudowany na krótkiej rytmicznej pętli, Pretty Polly, Cuckoo i Spanish Merchant's Daughter spacerujące po duszpasterskiej krainie gitar i fletu, czy Light Rain Blues skąpany w delikatnej poświacie elektroniki – atmosfera płyty niezmiennie pozostaje hipnotyczna i zwarta. Wszystkie piosenki są wyraźnie zakorzenione w akustycznym folku, ale równie często korzystają z bogactwa teksturowej elektroniki, która kontrastuje z bardziej ziemistymi dźwiękami i marzycielską barwą głosu Sama Amidona. 

Wymyślając na nowo i nadając nowoczesny charakter ponadczasowym, ale przeoczonym klejnotom muzyki folkowej, Sam Amidon wymyślił coś zupełnie wyjątkowego, czego nikt inny prawdopodobnie by się nie podjął. Wydawnictwo ma formę inspirowanej kreacji. Jest w tym jakaś niezaprzeczalna magia – rodzaj twórczej inwencji, której nie sposób ocenić mierzalnym kryterium. Muzykę łagodnie przenikają elementy psychodelii zachowujące idealną proporcję między realiami współczesnej produkcji a tym, co byłe, metafizyczne i nieodgadnione. A wszystko swobodnie dryfuje, unosi się, przenika wzajemnie, zaświadczając o wielkim potencjale i artystycznej dojrzałości twórcy.




Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪☆☆☆ 7/10
Photo: Global Net / Press

Komentarze

  1. < kantor przemiany >14 listopada, 2020

    Fajna rzecz. Niewiele osób słyszało Amidona. Byłem fanem jego albumu "The Follow Mountain" z 2017r, jednak nowa płyta Sama przebija wszystko, co dotychczas zrobił. Poświęciłem trochę czasu na odszukanie kilku piosenek w oryginalnych wersjach, które jak się okazuje pochodzą z lat 50-tych
    i 60-tych. Sposób w jaki Amidon przebudował te stareńkie kawałki budzi mój podziw, ponieważ nowe aranżacje bardzo głęboko przeorały ich ogólny charakter, co sprawia, że dzisiaj tych wiekowych piosenek słucha się, jak autorskich premier. Nawiasem mówiąc, w tym roku powrót do folkowych korzeni jest bardzo zauważalny. Mam więc podwójną satysfakcję, że na nowo i na swój sposób, odkrywa je współczesne pokolenie muzyków i słuchaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że covidowa blokada mocno się do tych odkryć przyczyniła.

      Usuń
  2. Niewierny Tomasz14 listopada, 2020

    Idealna pora roku na takie klimaty. Atmosfera płyty jako żywo przypomina mi album
    Ryley Walkera - Primrose Green, z przed pięciu laty. Pamiętam, że zaskoczenie wysokim poziomem jego folkowo-psychodelicznych numerów było podobne. No i dzięki za podrzucenie Songs - Adrianne Lenker. Z każdym przesłuchaniem niepozorne ballady panny Adrianny, sprawiają mi coraz większą przyjemność!

    Teraz dla porównania i z ciekawości wrócę sobie do Primose Green. Pozdrawiam z zamglonej A1.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz