Czy ten ogień może parzyć?



Mówi się, że szaleństwo to uporczywe powtarzanie tych samych czynności, napędzanych błędnym przeświadczeniem otrzymania zupełnie nowych rezultatów, ale Black Midi – brytyjscy twórcy eksperymentalnego rocka, są dalecy od tak zdefiniowanego szaleństwa. Po prostu kochają brzmieniowy chaos, w którym muzyczna i liryczna deprawacja skutecznie miesza w głowach potencjalnych słuchaczy. Hellfire [2022], trzeci album niepokornych londyńczyków jest odpychający, bałaganiarski i ultranowoczesny. W magiczny sposób ogarnia wiszącą w powietrzu klęskę i sprytnie unika przyklejenia łatki bezmyślnej powtarzalności.












Koncepcyjna płyta Black Midi jest jak dotąd najbardziej skupiona. Bezbłędnie nawiguje pomiędzy teatralnymi pomysłami, które na pierwszy odsłuch nie mają żadnego sensu, a ludzkimi dramatami schodzącymi w piekielne czeluści. Jeśli zeszłoroczny album Cavalcade, dotykał elementów fusion, to Hellfire przedstawia Black Midi jako jazz-rockowców okazjonalnie sięgających po big bandowe akcenty, jednocześnie wnoszących do ich progresywnych skłonności wpływy flamenco. Jak zwykle, wokal Geordiego Greepa nie jest niczym innym jak hałaśliwym przewodnikiem, którego zniekształcony potok słów przypomina ponaglenia wymagającego licytatora. Czy grzechy popełniamy w każdej chwili każdego dnia? – pyta Greep oszołomioną publiczność, nawiązując do moralnej dwuznaczności nękającej wielu bohaterów Hellfire

Poprzez zawiłe opowieści i muzyczną krzątaninę łatwo zauważyć, jak Black Midi świetnie się bawią. Wiele z tych utworów miało swoją premierę podczas tras koncertowych, a uważni sympatycy mogli na bieżąco obserwować, jak te pomysły ewoluują wraz z ironicznym stosunkiem zespołu do świata zewnętrznego. To wszystko jest ciekawie odzwierciedlone w nagraniach, jako że doskonała produkcja Hellfire uwypukla każdą wykrzyczaną nutę i każde impulsowe sprzężenie. W centrum uwagi pozostaje biegłość instrumentalna i jest to biegłość najwyższych lotów. Wszystko jest tutaj równie chaotyczne, co przemyślane i trzyma się oryginalnego uroku grupy, która swobodnie żongluje szybkozmienną paletą środków wyrazu. Jednak unikanie jakiejkolwiek dostrzegalnej melodii zostawia słuchacza w obszarze trudnego słuchania. Stroma wędrówka pod górę jest znakiem rozpoznawczym Black Midi, a nie wygląda na to, żeby zespół cierpiał na lęk wysokości.


 


Rough Trade, 2022
Foto: Atiba Jefferson

Komentarze

  1. STRADIVARIUS28 lipca, 2022

    Co z tym wszystkim zrobić? Zespół jest w szczycie formy, a jeszcze nie wyrósł ze swojej skłonności do wynaturzonego pobłażania, które przynajmniej udało się im przystosować do bardziej rozrywkowych celów. I raczej to powinno być głównym powodem zainteresowania.
    Poza tym wątpię, czy stylistyczno-instrumentalna hochsztaplerka Black Midi zweryfikowana na osi czasu, będzie miała w przyszłości jakiekolwiek znaczenie. Album jest płytki, ulotny, chwilowo porywający, a potem jest już po wszystkim. Czy na rozwój popkultury będą miały wpływ kolejne złudne wybryki, które z całą pewnością za rok wypuszczą? Nie sądzę. Podejrzanie łatwo jest wymyślać siebie na nowo, nie traktując własnej pracy poważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bądźmy kwita28 lipca, 2022

      tylko na te wybryki walą tłumy, trochę to dziwne prawda?

      Usuń
    2. STRADIVARIUS28 lipca, 2022

      W 2003 roku na ekscentryczne wybryki The Mars Volta też waliły tłumy. Niewiele z tego zostało.

      Usuń
  2. P-a-c-y-f-a29 lipca, 2022

    Moja dobra kumpela kiedyś mi opowiadała, że Black Midi koncerty mają bardziej odlotowe niż płyty. Więc w ramach międzypokoleniowej uprzejmości, cieszmy się chwilą :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz