Holotropica



Słuchanie muzyki Sofie Birch można porównać do leżakowania na kwiecistej polanie z dala od cywilizacyjnego zgiełku i obserwowania pierzastych chmur dryfujących po błękicie nieba. Tutaj granice między dźwiękami są umowne – nic nie zachowuje swojego kształtu nazbyt długo. Trzymany akord może ukradkiem rozpłynąć się w gąszczu wysokich traw, a odległy śpiew ptaków zamienić w iglasty ton kurantów. Duńska kompozytorka muzyki elektronicznej przy pomocy syntezatorów i nagrań terenowych tworzy sugestywne kolaże skupione na uzdrawiającej naturze dźwięku. Twórczość Birch dotyka najłagodniejszego krańca ambientowego spektrum. Poczucie horyzontalnego dryfu jest wszechobecne, choć ledwo dostrzegalne. Z trudem przychodzi wyjaśnienie, co się zmieniło, co jest inaczej i dlaczego.

Najnowszy album Sofie BirchHolotropica [2022] pozostaje w świecie eksperymentalnych struktur. To wciąż ambient, ale o ile poprzednie prace Dunki dysponowały ograniczoną paletą środków wyrazu, o tyle Holotropica porywa szczegółami. Atmosfera płyty stała się bardziej złożona. Rezonuje na różne sposoby, wabiąc bogactwem opalizujących odcieni. W otwierającym wydawnictwo utworze Observatory saksofon Nany Pi nieśmiało poszukuje melodii, słuchając podpowiedzi oddalonej linii basu. W nagraniu Hypnogogia oniryczny klarnet prowadzi dialog z niskim dubowym pulsem, który w połowie utworu zanika, aby wydobyć migotliwą kruchość harfy Dolphin Midwives.


To, co Birch przeniosła z poprzednich płyt, to jej instynkt do stopniowej dźwiękowej ewolucji. Weźmy na przykład Humidity. Tytuł nagrania sugeruje upojny zapach kwiatów w tropikalnym ogrodzie, wzmocniony falą miękko podanych akordów oraz śpiewem ptaków wypełniających marginesy. Idylliczną, powoli budowaną atmosferę burzy jednak napięta linia saksofonu, która w ostatnich sekundach utworu osiąga punkt kulminacyjny, po czym niespodziewanie gaśnie. To rzadki moment wzburzonej dramaturgii w katalogu artystki, programowo bardziej skłonnej do niedomówień. Oczko niżej siedmiominutowy Tide Rose wydaje się być subtelniejszy, ale równie zmienny. Wyłania się z matrycy głęboko uspokajających, cyklicznych impulsów przypominających zegarynkę próbującą wyrwać nas z głębokiego snu. Ale stałość dźwiękowych bodźców z czasem traci równowagę, umieszczając słuchacza w punkcie odległym od tego, w którym rozpoczął tę dziwnie hipnotyzującą podróż.

Sofie Birch zgłębiająca techniki medytacji, często mówi o swojej wierze w uzdrawiającą moc dźwięku. Jej twórczość emanuje głębokim poczuciem spokoju. Holotropica zakotwiczona w świecie natury przypomina odurzające działanie ayahuaski – im dłużej płyty słuchamy, tym więcej odkrywamy szczegółowych detali. Nawet w cichych fragmentach można odnieść wrażenie, że drobne wibracje odsłaniają niesłyszane wcześniej tajemnice, niebojące się zatrzymać uciążliwych myśli na dysonansowych częstotliwościach. W muzycznym splocie intencji i przypadku Birch uzewnętrznia delikatną równowagę między wydarzeniami, które możemy kontrolować, a tymi, na które nie mamy wpływu. Jednocześnie robi wszystko, żeby rezultat nie stracił cennych terapeutycznych właściwości.




Intercourse 2022
Foto: Rune Svenningsen

Komentarze

  1. Wakacyjna relaksująca rzecz, chwilami zbliżająca się do atmosfery ubiegłorocznej płyty Nali Sinephro.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz