Niebo jest tutaj



Na początku lat 90, moja wiara w odrodzenie muzyki rockowej zyskała wielkiego sprzymierzeńca w postaci grange’u, przez dekadę skutecznie rozpalającego ogień nadziei oparty głównie na żarliwych emocjach, które obiecujące zjawisko nadspodziewanie szybko zamieniły w rodzaj iluzji przymierzającej kostium wielkości. Dzisiaj, kiedy przedrostek "post" stał się rodzajem uzasadnienia dla trwania czegoś, co bezbarwnie i dość schematycznie powiela klasykę gatunku, straciłem serce do rocka, co wcale nie oznacza, że tematu nie śledzę; bo skądinąd ciekawy artykuł o pozytywnych skutkach słuchania jego ekstremalnych odmian, a zamieszczony na łamach magazynu Sonora, zbiegł się z wydaniem płyty Heaven Is Here [2022], amerykańskiego, wyjątkowo hałaśliwego zespołu o niewinnej nazwie Candy.

W hardcore trwa właśnie rewolucja. Podczas gdy sympatycy gatunku, zawsze należeli do najbardziej progresywnie nastawionych wyznawców ciężkich brzmień, sama muzyka zdominowana przez purytańskie akty czczące własnych bohaterów, zapadała się w mroku przeszłości. Od 2018 roku, zmiany stały się zauważalne za sprawą nowych formacji takich jak: Turnstile, Soul Glo i Special Interest, które przeciwstawiły się ortodoksji, tworząc zróżnicowane i integracyjne środowisko, uwzględniające odczucia współczesnego pokolenia fanów. Candy to kolejny zespół, który warto dodać do tej listy. Pochodząca z Richmond w Virginii, obecnie trzyosobowa formacja niczym wampir energetyczny wysysa wibracje z dokonań Black Flag, Nitzer Ebb, Throbbing Gristle i wypluwa je z powrotem w postaci zaktualizowanego hardcore’u, brutalnie łamiącego skostniałe prawidła czarnej księgi.

Candy uważają się za agnostyków gatunku. Heaven Is Here wciąż opiera się na kwintesencji metalu i hardcore'u – rozdzierającej pracy gitar, napastliwej perkusji i zniewalającym wokalu. Warstwa liryczna płyty porusza wszystkie obowiązujące tematy ciężkiej muzyki: przedstawia ludzkość jako kolonię pasożytów, przekreśla religię i kpi z bogactwa elit, ale najciekawsze utwory Candy to te, które odbiegają od sonicznych tropów budujących fundament płyty. Zespół, w typowe dla hardcore'u schematy wstrzykuje elementy industrialnego noise'u. Odpowiednio spreparowane, mroczne ścieżki elektroniki, prawie niezauważalnie wgryzają się strukturę nagrań, pogłębiają dezorientację i wysyłają sprzeczne sygnały psychoakustyczne, bardzo ciekawie wykorzystane w instrumentalnej kompozycji Perverse. Czy aby na pewno słyszymy tam obrazoburcze słowa: zabijaj, zabijaj, zabijaj, a może tylko tak się nam wydaje?

Przez cały album, Candy przypomina nam o fizycznej twardości wymaganej do obcowania z ich muzyką, ale za niektórymi utworami amerykanów kryje się dobrze zamaskowana, patologiczna czułość. Zespół czasami wyprowadza słuchacza na terytorium pożądania. To właśnie ich piosenki "miłosne", wpadają w najbardziej odlotowe przeploty. Utwory Kinesthesia i Transcend to Wet komplementują fizyczną mechanikę seksu, podczas gdy ludzka czułość przedstawiana jest w niemal obcych kategoriach. Części ciała są tutaj zredukowane do swoich najbardziej zwierzęcych funkcji: paznokcie drapią, zęby gryzą, usta plują. Jest to zmysłowe, perwersyjne i radykalne zarazem. W konsekwencji słuchacz otrzymuje album pełen krótkich wybuchów emocji, rozciągniętych na szerokiej palecie instrumentalnych środków wyrazu. Na Heaven Is Here fizyczność jest niemal namacalna i trochę przypomina sport ekstremalny odmierzany litrami potu. Candy nie jest tutaj zainteresowany ograniczeniami – zadaje ciosy bezbłędnie, lekceważąc standardowe podejście do tematu.




Relapse Records, 2022
Foto: Festivalhopper

Komentarze

  1. Niewierny Tomasz21 lipca, 2022

    No, no, dzisiaj grubo. Zło w czystej postaci, zdecydowanie moje klimaty!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz