Książę ciemności



Kiedy dwa lata temu Ozzy Osbourne wypuścił solowy album Ordinary Man [2020] wydawało się, że emocjonalny, w kilku miejscach wręcz eligijny projekt jest artystycznym testamentem – rodzajem refleksyjnego spojrzenia na śmiertelność ze strony ikonicznej postaci black metalu. Ozzy – mimo poważnych kłopotów ze zdrowiem, świadomie wdrożył oryginalny tryb przechodzenia na emeryturę, bo prace nad nowymi utworami zasilającymi najnowszą płytę Patient Number 9 [2022], rozpoczęły się natychmiast po wydaniu Ordinary Man, pod czujnym okiem dotychczasowego producenta, Andrew Watta.












Poprzedni album mógł się pochwalić bliską współpracą z Eltonem Johnem, Post Malone, Tomem Morello, Charliem Puthem, Travisem Scottem i większością składu Guns N' Roses. Patient Number 9 stawia na zdecydowanie bardziej hardcorowych bohaterów: Josha Homme’a, Erica Claptona, Jeffa Becka oraz wymiennych członków kultowych formacji: Jane's Addiction, Metallica, Pearl Jam i Red Hot Chili Peppers. W kilku nagraniach pojawia się nieżyjący już perkusista Foo Fighters – Taylor Hawkins, a także demoniczny gitarzysta Osbourne'a z Black Sabbath, Tony Iommi. Gwiazdorska obsada wprowadza trochę bombastycznego zamieszania i jest idealnym tłem dla wokalnych uniesień głównego bohatera, którego krzepki głos nie przestaje zadziwiać. Bezczelna deklaracja Ozzy’ego: nigdy nie umrę, jestem nieśmiertelny – chociaż traktowana z przymrużeniem oka, nabiera tutaj nadludzkich właściwości paktu z diabłem.

Jak się okazuje, współpraca z jednymi z najbardziej płodnych gitarzystów na świecie ma to do siebie, że potrafi nadać blasku nawet najbardziej refleksyjnym piosenkom. Otwierający album utwór tytułowy przywołuje tę samą epicką jakość, co Dreammer czy Under The Graveyard i nie mija wiele czasu, żeby na sympatyków gitarowej magii – niczym grom z jasnego nieba, spadł ciężar mistrzowsko rozpisanej solówki Jeffa Becka. Witalność utworów takich jak: Mr. Darkness, Degradation Blues, Dead And Gone, nie budzi żadnych wątpliwości, ale to powrót gitarzysty Zakka Wylde'a w Evil Shuffle prawdopodobnie najbardziej ucieszy wytrwałych fanów. Nic w tym dziwnego, bo nagrania Wylde'a są jednymi z najbardziej bezpośrednich, klasycznie brzmiących utworów Ozzy'ego na płycie. Uwagę przyciąga również brzmienie gitary Tony’ego Iommi. W Degradation Rules dawna podpora Black Sabbath wnosi poczucie apokaliptycznej powagi, która wisi nad utworem jak złowroga chmura wróżąca nadciągającą klęskę.

 

Patient Number 9, nieobciążony tak emocjonalnie jak Ordinary Man, zauważalnie lepiej radzi sobie z wyzwoloną energią heavy metalu. Ogólne wrażenie z nowego albumu Osbourne'a jest podobne do tego, jakie wywołuje większość nowej muzyki wydanej przez weteranów rocka na przestrzeni ostatniej dekady – to znaczy dalekich od najlepszych, ale w żadnym razie niezawstydzających, z powodzeniem mieszczących się w kanonie. Po spędzeniu niemal całego życia na tworzeniu muzyki i licznych ekscesach, które większość słuchaczy rzuciłyby na kolana, siedemdziesięciotrzyletni Ozzy Osbourne już wie, że nie musi niczego udowadniać. Nawet na tle legendarnych gwiazd rocka, jego postać wciąż płonie żywym ogniem tradycji mającej swój początek w Birmingham, z którego w 1968 roku wyruszył na podbój świata. Słuchając Patient Number 9, trzeba mieć to na uwadze.



Epic Records, 2022
Foto: Dirk Becker

Komentarze

  1. Sto lat Ozzy!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto posłuchać, chociażby dla wszystkich gitarowych solówek i bardzo dobrej współpracy legend muzyki rockowej. Produkcja całości znakomita.

    OdpowiedzUsuń
  3. < kantor wymiany >13 września, 2022

    Jak zawsze narzekam na wszechobecną obecność autotune na wokalu, to tym razem umiarkowane zastosowanie tego narzędzia robi tu właściwą robotę zgodną z pierwotnym przeznaczeniem. Moim zdaniem autotune nie powinien być instrumentem, za którym można ukryć beznadziejny głos, a przydatną korektą wszędzie tam, gdzie pojawiają się naturalne ograniczenia na skali wokalnej związane np. z wiekiem. Są fragmenty, w których Osbourne celowo schodzi z tonacji i oczywiste punkty, w których autotune jest wyeksponowany w miksie jako część efektu wokalnego. Jest to ze wszech miar uczciwe. Ozzy chce wydawać muzykę, którą ludzie mogą się cieszyć i jest gotów częściowo zrezygnować ze swojego ego, aby stworzyć coś, co będzie dobrze brzmiało, nawet jeśli będzie musiał zaakceptować fakt, że nie może już śpiewać tak dobrze, jak kiedyś … a płyta nad wyraz udana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cenne spostrzeżenie, ale dopiero po twoim komentarzu zauważyłem dyskretną obecność autotune, co tylko dobrze świadczy o świetnie wykonanej pracy inżyniera dźwięku.

      Usuń
  4. bądźmy kwita14 września, 2022

    to jest lepsze, niż się spodziewałem, biorąc pod uwagę, jak beznadziejnie drętwy był ostatni album Ozziego

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz