Spiżowy Iggy



O karierze Iggy Popa i jego wpływie na współczesną popkulturę napisano miliony słów. Kiedy na łamy prasy muzycznej powraca nazwisko artysty, wszyscy bez wyjątku odnajdujemy w naszych głowach ten sam obraz Iggy’ego. Jego ogorzała skórzasta twarz, długie włosy, nagi tors, żylasta budowa ciała pretendująca do roli eksponatu w muzeum anatomii w Guben, na całe dekady utrwaliła ponadczasowy wizerunek niepokornej gwiazdy rocka; ale pod wieloma względami Amerykanin urodzony jako James Osterberg jest złożonym artystą: ponadprzeciętnie inteligentnym, oczytanym, luzackim, charyzmatycznym, a jednocześnie skłonnym do scenicznej autodestrukcji. Obszerna dyskografia Iggy Popa to kręta droga wijąca się między tym, co eksperymentalne, a tym, co przystępne. Większość pochwał kierowanych pod adresem Iggy'ego dotyczy pierwszych dziesięciu lat działalności – błyskotliwej dekady, która ukształtowała jego postać i osobliwą estetykę. 












Na dwudziestej w karierze płycie Every Loser [2023], wiekowy rockman daje z siebie wszystko. Jak zawsze dokonuje specyficznego wyboru nagrań błogosławiących niskie pobudki i liryczne harce, ale nawet gdy zagłębia się w bardziej agresywną stronę własnych umiejętności, skłania się raczej do eksponowania linii melodycznych, przyjaznych stacjom radiowym. Robi to z krzepkim zespołem weteranów rocka z Guns N' Roses, Jane's Addiction, blink-182, Red Hot Chili Peppers, a także Foo Fighters – w kilku kawałkach gra tutaj zmarły w ubiegłym roku perkusista zespołu, Taylor Hawkins. Obecność gitarzysty i producenta Andrew Watta, który zostawił trwały ślad na ostatnich płytach Ozzy'ego Osbourne'a i Eddiego Veddera sprawia, że łatwo sobie wszystko poukładać i odpowiednio przytemperować oczekiwania, bo głównym problemem stylu Watta jest to, że jego wizje zazwyczaj są pompatyczne i zbyt bezpieczne, a przecież mamy tutaj do czynienia z nieokiełznaną osobowością artysty dużego formatu. Nawiasem mówiąc, Every Loser prawdopodobnie brzmiałyby równie dobrze, a może nawet lepiej ze starym składem Iggy'ego, ale pomijając drobne zastrzeżenia, album jako całość, wnosi rodzaj rockowej rzetelności, w kilku fragmentach zatrzymującej uwagę. 


Strung Out Johnny jest utworem promującym płytę: to przestroga o niszczących skutkach heroiny, osadzona w nawiedzającej estetyce Siouxsie & the Banshees. Jednak najlepiej sprawdzają się tutaj nagrania zbudowane na punkowym fundamencie. Frenzy, Neo Punk, czy Modern Day Ripoff przywracają Stoogesową siłę rażenia, w której pobudzony muzyk wyraźnie czuje przypływ adrenaliny. Pomiędzy nimi znalazło się miejsce na bardzo dobry New Atlantis, odsłaniający alternatywny wszechświat Iggy’ego dotykający popowych schematów. Dwa oczka niżej, balladowy Morning Show ckliwie uzupełnia paletę różnorodnych brzmień. Jaskrawy, momentami neonowy charakter płyty, w zasadzie pozbawiony przenikliwych komentarzy społecznych może zrazić bardziej ekscentrycznych słuchaczy. Każdy, kto liczył na powrót prawdziwych niebezpieczeństw klasycznego materiału, raczej się zawiedzie. Zamiast tego, wiekowy artysta podrzuca swoim fanom mnóstwo pustych kalorii – smakowity bufet przyjemności, z więcej niż wystarczającą osobowością rekompensującą brak głębi. Tym samym Every Loser dołącza do całej serii płyt, które – choć nie są niezbędne, wciąż podtrzymują ogień w rockowym tygielku.



Atlantic Records, 2023
Foto: Gavin Bond

Komentarze

  1. Całkiem sympatyczny ten początek roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bądźmy kwita07 stycznia, 2023

    osbourne, vedder a teraz iggy -----> wszyscy mogliby już dać sobie spokój

    OdpowiedzUsuń
  3. < kantor wymiany >07 stycznia, 2023

    Bez przesady - wstydu nie ma, a od nadmiaru głowa nie boli. Czy gospodarz słuchał już nowego utworu Petera Gabriela - Panopticom?
    https://lnk.to/PG21/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Skład nowego projektu bardzo mocny: Brian Eno,Tony Levin, Manu Katché i David Rhodes. Zachowam czujność. Zobaczymy, co się z tego urodzi.

      Usuń
    2. Do kompletu przydałby się jeszcze Daniel Lanois, być może powstrzymałby samodestrukcyjne zapędy Gabriela, bo jak dla mnie od czasu "UP" gość ewidentnie pobłądził.
      Z tego, co dzisiaj doczytałem premiery następnych nagrań będą miały miejsce - podobnie jak Panopticom, w kolejne pełnie księżyca. Więc trochę poczekamy, ale robi się ciekawie.

      Usuń
  4. Iggy Pop - więcej rozczarowań niż inspiracji.
    Peter Gabriel - przekombinowany, na granicy banału.

    OdpowiedzUsuń
  5. bądźmy kwita11 stycznia, 2023

    jeśli jedyną atrakcją nowego materiału gabriela mają być księżycowe premiery, to trochę słabo.
    ta drętwa melodyjka otwierająca panopticon może zadowoliłaby michała wiśniewskiego. tutaj już na wstępie dyskwalifikuje cały kawałek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazwyczaj nie zgadzam się z kolegą, ale tym razem po części przyznam rację. W "Panopticom" mamy cztery następujące po sobie motywy, z czego pierwszy również moim zdaniem, nie powinien ujrzeć światła dziennego. Trzy pozostałe jakoś się kleją, ale siłowo. Centralnie umieszczony klarowny haczyk ponoć ma nawiązywać do pierwszych solowych nagrań Gabriela. Ponoć, bo do radosnego "Solsbury Hill" nawet się nie zbliża. Na moje ucho jest średnio, ale z tą dyskwalifikacją bym się wstrzymał, przynajmniej do czasu premiery kolejnych nagrań z I/O.

      Usuń
  6. Niewierny Tomasz12 stycznia, 2023

    Może Brian Eno wniesie trochę ożywczych pomysłów? Jakby nie było producent - legenda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bądźmy kwita12 stycznia, 2023

      po jego ostatniej bardzo słabej płycie wątpię

      Usuń

Prześlij komentarz