Niekonwencjonalna wielkoduszność



John Cale jest jednym z najbardziej znanych i na swój sposób wpływowych muzyków rockowego podziemia, ale też jednym z tych, których bardzo trudno stylistycznie zaszufladkować. Klasyczne wykształcenie muzyczne orientowało twórcę na brzmieniową awangardę, ale równie często dotykało świata popkultury. Nazwanie Johna Cale praojcem punka czy nowej fali, też nie jest do końca trafne. Ci, którzy wnikliwie przestudiowali dyskografię artysty, mogą być zaskoczeni, jak świadomie dostępna jest część jego nagrań, jedynie fragmentarycznie wykorzystująca rockowe schematy. W solowych utworach Cale'a zawsze istnieje napięcie między tym, co eksperymentalne, a tym, co dostępne. Jego twórczość balansuje pomiędzy tymi pęknięciami – jest zbyt dziwaczna, by odnieść komercyjny sukces, a jednak na tyle oryginalna, by zasilić czołówkę muzycznych innowierców.












John Cale nigdy nie był skłonny do ułatwiania sobie zadania. Na płycie Mercy [2023], artysta po latach milczenia ujawnia kolekcję dwunastu nowych piosenek. Na pierwszy odsłuch, wszystko wydaje się współczesne i błyskotliwe. Przynajmniej przez chwilę. Kilka utworów minie, zanim zdasz sobie sprawę, że album nie jest tak bezpośredni, jak myślałeś, pomimo dużych nazwisk i nowoczesnej produkcji. Teraz od ciebie będzie zależało, czy zechcesz wykonać pewną pracę, bo nazwanie Mercy kopalnią przebojów, byłoby małym nadużyciem. Bardziej odpowiednie jest słowo wyzwanie, zwłaszcza że idealnie przylega do wiekowej postaci ojca chrzestnego awangardy rocka.

Otwierający płytę utwór tytułowy z Laurel Halo jest zatopiony w spowolnionej, soulowej poświacie. Oddalony głos Cale wpada w ramy dystopijnego dream-popu na miarę ery cyfrowej, ale odnosi się do współczesności z dużym dystansem. Zdawkowo padają słowa o BLM i zamieszaniu wokół pandemii. Po drodze pojawia się kilka innych mniej ważnych tematów, a my jesteśmy wdzięczni, że już nie zaprzątają nam głowy swoimi wyblakłymi znaczeniami. Oczko niżej, Marilyn Monroe's Legs (Beauty Elsewhere) z udziałem Actress jest jeszcze bardziej zagmatwany. To utwór z klimatem pustego pokoju, wręcz maniakalnie przetwarzający ascetyczną formułę. Z kolei Time Stands Still z udziałem Sylvanem Esso jest sprasowany i nieliniowy. Pozornie czułą balladę, która beznamiętnie obserwuje nieubłagany upływ czasu, odmierza złowrogi rytm perkusji przypominający tykanie zegara nad bramą śmierci; ale niczym niezrażony John Cale idzie naprzód – tylko przelotnie spogląda w przeszłość, w nagraniu Moonstruck wspominając Nico, swoją dawno zmarłą muzę.

Na The Story Of Blood pojawia się wysoko oceniany Weyes Blood, podczas gdy Devonté Hynes z Blood Orange, wpada zagrać na gitarze w I Know You're Happy. Animal Collective przemycają trochę maksymalistycznych wpływów w utworze Everlasting Days, który pomimo bizantyjskiego bałaganu okazuje się dość nietypowym – bo zwodniczo wczesnym punktem kulminacyjnym. I kiedy docieramy do Night Crawling – ósmego utworu na płycie, a zarazem pierwszego singla, staje się jasne, że ta piosenka zawiera prawdopodobnie jedyny refren mogący uwieść przypadkowego słuchacza. To, czy zechce zachować uważność, jest już otwartą kwestią. Pozostali odbiorcy powinni Mercy wnikliwie przesłuchać. To jedna z najbardziej zaczepnych, niedających spokoju płyt Nowego Roku.




Domino Recording, 2023
Foto: BBC World Service

Komentarze

  1. < kantor wymiany >01 lutego, 2023

    Myślałem, że recenzji Mercy się nie doczekam. A teraz, gdy już jest, zastanawiam się, czy w ogóle potrafimy jeszcze słuchać tak ostentacyjnie dziwnych piosenek - rozmytych na krańcach, gubiących trop, pozbawionych puent. Niby nowoczesnych, a jakby trochę niedzisiejszych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzja nieco spóźniona, bo album wyjątkowo długo układał się w mojej głowie - ba, wcale nie chciał do niej wskoczyć. Pomógł Night Crawling - najpierw podpowiedział tytuł wpisu, a dopiero potem przemówiły głębiej zaszyte szczegóły. Ewidentnie coś w nich siedzi. Awangardowa przewrotność?, a może mistrzowska puenta czasów, w których żyjemy.

      Usuń
    2. < kantor wymiany >02 lutego, 2023

      To nie jest płyta do lubienia. Na moje wyczucie ten album ma swój cel. Myślę ,że pokazuje zagmatwaną rzeczywistość oczami powoli gasnącego muzyka świadomie korzystającego z atrybutów współczesności. Wyczuwalny jest pasywny dystans bez oceniania. Awangardowa przewrotność, o której wspominasz, nie potrzebuje tutaj zapalnika, nawet nie musi niczego udowadniać. Wystarczy, że czerpie z dystopijnej estetyki ostatnich lat, będąc jej muzycznym odzwierciedleniem.

      Usuń

Prześlij komentarz