Z gorącego wnętrza Sahary



Premiera dziewiątej płyty tuareskich mistrzów pustynnego bluesa jest odpowiednim momentem dla Tinariwen, aby przypomnieć o swojej niemal czterdziestoletniej obecności na mapie kulturowej Afryki i całego świata. Amatssou [2023] po raz kolejny sprawia, że natychmiast zapominamy o barierach językowych i lokalizacji. Muzyka malijskiego zespołu zrodzona z buntu i zamiłowania do wolności działa jak narkotyk. Swoim autentyzmem pokonuje wszelkie bariery. Tinariwen wytrwale pokazuje miejsca, których moglibyśmy nigdy nie odkryć, ale ze względu na polityczny rezonans, wymaga od słuchaczy głębszego zainteresowania tematem.

Wymienna natura kolektywu oznacza, że grupa działa jako stale ewoluujący tygiel wpływów czerpiących głównie z kultury tuareskiej i afrykańskiej, wzmocnionej elementami zachodniej muzyki rockowej docierającej do najdalszych zakątków Sahary. Na Amatssou dystans między Ameryką a Afryką zauważalnie się zmniejszył. Nie chodzi tylko o instrumentarium czy elektryczne brzmienie. Wkład znakomitego producenta Daniela Lanoisa z Los Angeles, udział muzyka country Fatsa Kaplina z Nashville czy osiadłego w Paryżu kabylijskiego perkusisty Amara Chaoui sprawia, że możemy tutaj mówić o projekcie globalnym, częściowo nagranym w prowizorycznym namiocie na obrzeżach algierskiego miasta Djanet, a częściowo – ze względu na pandemiczne obostrzenia, w kilku domowych studiach Ameryki i Europy.


Nie ma żadnych wątpliwości, że stylistyka dwunastu oryginalnych utworów Amatssou wywodzi się z taureskiej tradycji. Serdeczna interakcja między muzykami niepostrzeżenie wciąga nas do środka, gotowa uderzyć fascynującą mieszanką afrykańskich rytmów przeplatanych drobiazgami, wyjętymi z kultury świata zachodniego. W utworze Kek Alghalm otwierającym album miło jest usłyszeć banjo Fatsa Kaplina idealnie wplecione w główny motyw nagrania. Z kolei Tenere Den rozkręca motyw zaczepnych gitar, które sprawiają wrażenie, jakby chciały całkowicie zdominować utwór. Niemal w ostatniej chwili do akcji wkraczają skrzypce. Ich ciepła barwa studzi emocje i zręcznie sprowadza gitarowe wibracje na ziemię. W innym miejscu Iket Adjen zawiłym przeplotem rytmicznym zdradza funkowe inklinacje. Poziom hipnotycznej intensywności zespół osiąga utworami: Imidiwan Mahitinam, Anemouhagh oraz Iket Adjen, działającymi jak ostrzegawczy strzał wymierzony w ich ciemiężców. 

Tinariwen od dawna przypominają o wielkim znaczeniu sztuki w każdym ruchu oporu. Tragiczna sytuacja koczowniczego ludu Tuaregów wciąż pozostaje przerażająca. Pośród narastających prześladowań, rozlewu krwi oraz całkowitego zakazu muzyki w Mali, jednym z najważniejszych powodów, dla których trwają, jest to, że ich marka jest wystarczająco potężna, żeby zainspirować każdą grupę uciskanych ludzi, niezależnie od języka czy kraju pochodzenia. Tak więc słuchając porywającej muzyki Tinariwen, wciąż trzeba mieć na uwadze kontekst i rzeczywiste motywy.



Wedge, 2023
Foto: Thomas Dorn

Komentarze

  1. < kantor wymiany >25 maja, 2023

    Cztery lata temu byłem na ich przekozackim koncercie w Krakowie. Takich rzeczy się nie zapomina.

    OdpowiedzUsuń
  2. P-a-c-y-f-a25 maja, 2023

    Czy tylko mi się wydaje, że przez nowy Tinariwen przebija się trochę więcej melancholii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. < kantor wymiany >25 maja, 2023

      Od czasu Sastanàqqàm trochę czasu już minęło. Poza tym pieśni Tinariwien zawsze miały firmowy, bardziej bluesowy posmak. Niewiele się w tym względzie zmieniło.

      Usuń
  3. Ola I Maciek28 maja, 2023

    Wczorajsze ognisko i chłodny wieczór dodały "Amatssou" uroku, od razu zrobiło się jakoś raźniej, o wiele przyjemniej. Pozdrawiamy z Bieszczad!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz