Jeśli nie teraz to kiedy?



Zróbmy to jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz – śpiewa Noah Lennox w utworze Gem & I, a przewrotne pytanie zawarte w tytule płyty Animal Collective Isn't It Now? [2023], jakby zachęcało do szybkiego porzucenia dziwacznej muzyki zespołu. Jednak paradoksalnie dla wielu słuchaczy dwunasty album kwartetu składającego się z członków Avey Tare, Panda Bear, Deakin i Geologist, może okazać się przesądzający w pilnym trwaniu przy ekscentrycznym wizerunku grupy, bo co by nie powiedzieć David Portner, Noah Lennox, Brian Weitz i Josh Dibb, wciąż popychają sprawy do przodu, nasycając różnorodne formy popu żywymi pomysłami, które opierają się logice i pojęciu spójności. Brzmienie Animal Collective zawsze jest w nieustannym ruchu; tworzy szybujący miks zniekształceń, efektów, procesów i hołdów. Przypomina świeżo nagraną kasetę magnetofonową, którą nieopatrznie zostawiliśmy zbyt długo na słońcu. Jeśli ktokolwiek zasłużył na prawo do zasiedlania wcześniej niezbadanych terytoriów, to Animal Collective jest pierwszą współczesną formacją, jaka przychodzi mi do głowy. Przy okazji premiery Isn't It Now?, zespół udowadnia, że nie musi ciągle wymyślać siebie na nowo, aby tworzyć głęboko satysfakcjonującą muzykę.  

Na Isn't It Now?, Animal Collective przedstawia się nam jako zespół rockowy. Album otwarcie wykorzystuje organiczną paletę instrumentalną. Praktycznie na wszystkich dziewięciu ścieżkach usłyszymy kolekcję gitar elektrycznych, bas, pełny zestaw perkusyjny i dawno niesłyszane pianino, które w kilku fragmentach płyty odważnie wysuwa się na pierwszy plan. Warstwa liryczna piosenek koncentruje się na procesie dorastania. Członkowie grupy rozmyślają o swoich triumfach, porażkach i codziennej prozie życia. Nagrania Defeat i Stride Rite to ody do wytrwałości i akceptacji zastanej rzeczywistości. Gem & I przywołuje proste przyjemności, takie jak blask słońca czy puszka zimnego piwa. Z kolei utwór Magicians From Baltimore opowiada historię rodzinnego miasta, z którym bohater jest emocjonalnie związany, ale z różnych powodów musi je opuścić. Bardziej refleksyjna tematyka płyty sprawiła, że Animal Collective nieco złagodniał, a co za tym idzie, stał się bardziej przystępny. Żadnych krzyków, czy niekontrolowanych eksplozji hałasu. Nawet w chwilach wzmożenia, wszystko począwszy od tępa, po poziom głośności jest cierpliwe i nad wyraz miarowe.  

W tym mocno okrojonym zakresie dynamiki Animal Collective wciąż pozostaje kreatywną grupą. Ta łagodniejsza formuła najwyraźniej im odpowiada. I jest tak, jakby spektakularna ekspresja, która charakteryzowała wcześniejsze prace zespołu, wykazywała oznaki zużycia, a muzycy rzucili sobie wyzwanie, aby dotrzeć do słuchaczy bez szafowania nadmiarem dźwięków. Na przykład Stride Rite jest pretendentem do najbardziej chwytliwej piosenki w ich katalogu. Nagranie oparte na tęsknej melodii pianina upodabnia się do czegoś, na kształt ostatniego aktu ery hipisów, gdzie podstarzały bohater słowami: Zaprośmy wszystkie piosenki, które napisaliśmy, abyśmy wiedzieli / I pozwólmy im odejść, desperacko próbuje ułożyć sensowną historię o tym, co będzie dalej, gdy hipisowskie idee odejdą w niepamięć.  

Centralnym punktem płyty jest ponad dwudziestominutowa kompozycja Defeat. Ścieżka głosu i nawiedzającej elektroniki tworzy emocjonalny rdzeń, nasycający utwór melancholijnym urokiem. Polifoniczne melodie klawiszy i wzmocniona pogłosem linia wokalu oddają niezwykłe poczucie ekspansywności przekraczające granice konwencjonalnych obrazów dźwiękowych. To muzyczny gobelin traktujący o kryzysie wieku średniego; rodzaj dychotomicznej suity odsłaniającej skrywane warstwy tylko wtedy, gdy wykażemy usilną chęć wielokrotnych przesłuchań.  

Gem & I, zbudowany na jamajskim fundamencie rytmicznym utrwala luźniejszą strukturę aranżacyjną drugiej części płyty. All The Clubs Are Broken brzmi jak melodia z początków epoki disco. Zespół wykonujący cząstkową piosenkę ABBY? Utwór jest zabawny, dezorientujący i daje mnóstwo frajdy przed finałowym nagraniem Kings Walk, zaśpiewanym przez członków formacji acapella. To bardzo skromne, stonowane zakończenie. Cały ten świat jest prawie ugotowany / Cały ten świat jest trudniejszy, niż się wydaje – śpiewają muzycy, nawiązując do zmian klimatycznych, polityki i wielkiego zamieszania wokół pączkujących ruchów społecznych.  

Isn't It Now? jest świadectwem zdolności Animal Collective do ciągłej ewolucji wiernej swoim korzeniom brzmieniowym o wciąż niemierzalnych parametrach. Jeśli z płyty na płytę przestali kłaść tak duży nacisk na odkrywanie nowych terytoriów, to może dlatego, że wciąż potrafią czerpać inspirację z bycia sobą. Biorąc pod uwagę oś czasu, właśnie ten moment jest chwalebnym wyrazem stylu Animal Collective, kreatywnie odczytującym zastaną rzeczywistość, bez widocznych pęknięć i utraty rozpoznawalnych atrybutów. 



Domino, 2023
Foto: Hisham Akira Bharoocha

Komentarze

  1. Rozbudowany Defeat wypuścili jako pierwszy i dopiero centralnie umieszczony na Isn't It Now? nabrał odpowiedniego kontekstu i właściwości. To dziwne, ale nagranie dalekimi skojarzeniami przypomina mi niektóre suity Yesów, najpierw obarczone licznymi zwrotami akcji, a potem niebiańsko brzmiącą nagrodą. Na płycie Animal Collective taką rolę chyba pełni zaskakująco urokliwy Stride Rite.
    Trzeba też zwrócić uwagę na niebagatelny wkład producenta i autora wszystkich miksów Russella Elevado (D’Angelo,The Roots, Kamasi Washington), znanego ze słabości do pracy z taśmą. Myślę, że w dużej części właśnie jego pomysły uspokoiły brzmienie Isn't It Now? i nasyciły utwory elementami większej przyswajalności, o której gospodarz wspomina. Moje zdecydowane TAK!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile słuch mnie nie myli, zabawy z taśmą dobrze słychać w pętlach utworu All The Clubs Are Broken.

      Usuń
    2. Też tak pomyślałem

      Usuń

Prześlij komentarz