W świecie ambientowych form bardzo łatwo zagubić się w tle lub popaść w stylistyczną powtarzalność. Jonny Nash – holenderski gitarzysta i kompozytor od lat zdaje się poruszać na osobnej orbicie – z dala od hałasu i wyśrubowanych oczekiwań. Jego najnowszy album Once Was Ours Forever [2025] wydany nakładem własnej wytwórni, nie stara się niczego udowadniać. Jest zbudowany ze światła rzeczy kiedyś bliskich. Nie dąży do efektu – zmierza ku prawdzie drobnych gestów. Działa jak schronienie lub cichy akt miłości.
Nash nigdy nie wpisał się w dominującą narrację ambientu owładniętego zaawansowaną elektroniką. Począwszy od występu na Biennale Sztuki w Wenecji w 2017 roku, było jasne, że jego dźwiękowa wrażliwość przemawia innym językiem. Zamiast laboratoryjnej perfekcji i cyfrowego chłodu, muzyk instynktownie wybierał brzmienia rozmyte, analogowe, pełne znaczeń i powietrza, przez które przenika światło dawnych chwil. Once Was Ours Forever kontynuuje tę ścieżkę z niespotykaną konsekwencją. To album zbudowany z gitarowych niuansów, drobnych gestów i powściągliwości. Jego siła nie tkwi w intensywności, lecz w subtelnych detalach – w tym, jak potrafi zatrzymać czas, stworzyć iluzję zawieszenia, jakby cały świat nagle włączył jałowy bieg.
Blue Dragonfly utwór otwierający płytę, wprawia ten zawieszony stan w delikatny ruch – to kruchy fragment ledwie zamieniony w istnienie. Nash operuje przezroczystością, pustką i bezruchem. Każda nuta jest jak dotyk, który znika, zanim zdążymy go uchwycić. Dusk Can Dance prowadzi nas w światło zmierzchu, gdzie saksofon Shoeia Ikedy splata się z powolną, rozważną gitarą przypominającą rozmyty taniec bez wyraźnego kształtu. Właśnie tutaj Nash subtelnie wprowadza wpływy ambientowego jazzu – nie jako cytaty, lecz sugestie. Jego odniesienia nigdy nie są bezpośrednie, raczej unoszą się jak puchowe chmury we śnie. Z kolei Walk The Eighth Path – najbardziej zagadkowy fragment płyty, przypomina hipnotyczną pętlę, w której każdy obrót dźwięku wprowadza nas w stan medytacyjnego wyciszenia.
Emocjonalne serce Once Was Ours Forever najmocniej bije w Rain Song, z eterycznym wokalem Satomimagae. Tu każda kropla deszczu przynosi natychmiastowe ukojenie. To Nash w swojej najbardziej ulotnej formie, gdzie niewypowiedziane znaczy więcej niż słowa, a fizyczność zdaje się dotykać widma nadświadomości. Uduchowiony Angel rozwija te odczucia. Nash osiąga tu ciekawy efekt: muzykę kontemplacyjną, która unika sentymentalizmu. Zamiast tego oferuje coś zamierzonego, przejrzystego, głęboko rezonującego.
Zamykająca album trylogia trzech utworów The Way Things Looked, Close To The Source i Holy Moment, to chwile największego zagęszczenia emocjonalnego. Gitary przybierają tu postać niemal shoegaze’ową, ale pozbawioną hałasu i przesterów. Każda fraza wydaje się świadoma, każde zawahanie znaczące, pozwalające zgłębić umiejętności Nasha w kreowaniu efektu głębokiego zamyślenia. W finałowym, trwającym niewiele ponad dwie minuty utworze Green Lane pojawia się uczucie powrotu – nie do punktu wyjścia, lecz do czegoś pierwotnego, być może nawiązującego do widoku leśnej polany podczas długiego spaceru.
Once Was Ours Forever niczego od nas nie wymaga, a daje tak wiele. Jonny Nash nie szuka poklasku, kieruje się ku prawdzie drobnych gestów. Jego muzyka może być przestrzenią wewnętrzną, rozejmem lub dalekim wspomnieniem. Tytuł płyty: To, co kiedyś było nasze na zawsze, mówi o stracie, ale bez żalu. W tej muzyce nie ma lamentu. Jest akceptacja, wdzięczność i piękno.
Melody As Truth, 2025
Foto: Jonny Nash Spotify profile
To druga płyta Nasha po "Point Of Entry", którą bez wahania wklejam do ulubionych.
OdpowiedzUsuńPięknie napisane i pięknie zagrane!
OdpowiedzUsuńPrzypominam sobie, że dwa lata temu kiedy po raz pierwszy słuchałem Point Of Entry, pomyślałem sobie, że łagodniej, subtelniej i ciszej chyba się już nie da – a jednak. Nash ma niesamowity talent do tworzenia dźwięków wykraczających daleko poza już dawno ugruntowany styl ambientowych form. W jego pracach wystarczy uważnie prześledzić rolę gitar, bezsprzecznie pełniących wiodącą rolę w kreowaniu niemal mistycznej atmosfery większości nagrań. Dodatkowym atutem jest również ciepłe, pięknie zaokrąglone analogowe brzmienie, które na Once Was Ours Forever osiąga absolutne maksimum.
OdpowiedzUsuń...... i nawet teledysku nie potrzeba :)
OdpowiedzUsuńGospodarz ma wielki dar przekonywania. "Once Was Ours Forever" postanowiłem zabrać na dzisiejszą pieszą wycieczkę po górkach i pagórkach Pogórza Sudeckiego. Zapowiada się wspaniały dzień z pięknymi widokami i kojącą muzyką w tle.
OdpowiedzUsuńPrzepiękne tereny! Proszę koniecznie odwiedzić jezioro i zaporę Plichowicką. Zapewniam, że wrażeń starczy na cały dzień!
Usuń