Sam Fender od samego początku kariery zręcznie balansował między przenikliwym komentarzem społecznym a intymną analizą osobistych przeżyć umocowanych w otaczającej go rzeczywistości. Przełomowy album uzdolnionego Brytyjczyka Seventeen Going Under [2021], o którym pisałem tutaj, przybrał głęboko introspektywny charakter, ukazując burzliwe życie nastolatka dokonującego wiwisekcji Geordie – angielskiego, zapadłego ekonomicznie miasteczka, z którego muzyk pochodzi. Zbiór jedenastu mocnych, realistycznych piosenek sygnalizował, że wschodzący artysta potrafi pisać teksty natychmiast zapadające w pamięć – boleśnie szczere, a jednocześnie muzycznie chwytliwe. Najnowsze wydawnictwo Sam Fender – People Watching [2025] zmierza w podobnym kierunku, dodając kolejne warstwy: jeszcze bardziej dojrzałe, bardziej osobiste i wysmakowane muzycznie.
Już sam utwór tytułowy People Watching stał się klasykiem w dniu premiery – zaraźliwie chwytliwy, taneczny, a jednocześnie przeszywająco smutny. To właśnie ten rezonujący dysonans – zdolność do ukazania bólu opakowanego rockową stylistyką jest znakiem rozpoznawczym Fendera. Cały album wpisuje się w podobny schemat: raz porywa do tańca, innym razem zmusza do głębokiej refleksji. W Nostalgia’s Lie artysta zgłębia temat odległych wspomnień. Brzmienie utworu zdradza wpływy lat 90, z gitarą przywodzącą na myśl The Cranberries. Wokal Brooke Bentham – nowej członkini zespołu, dodaje kompozycji eterycznej barwy, jakiej wcześniej w twórczości Fendera nie było słychać.
Brytyjczyk nazywany "Springsteenem z Geordie" często sprawia, że porównania do amerykańskiego barda wcale nie są bezpodstawne. W utworach takich jak Chin Up i Wild Long Lie, z lekkością godną mistrza opowiada o sprawach trudnych – depresji, samotności, zwątpieniu, nie popadając przy tym w banał. Z kolei Rein Me In ukazuje wyjątkowe wyczucie rytmu i frazy tekstowej, dzięki czemu utwór brzmi jak emocjonalny zapis strumienia świadomości. W przedostatnim nagraniu TV Dinner Fender wraca do tego, co potrafi najlepiej – ciętego, lecz empatycznego komentarza społecznego. Jego spojrzenie na codzienność i alienację jest równie trafne, co w piosenkach z początku kariery. Z kolei w Something Heavy, Crumbling Empire i Arm’s Length, Brytyjczyk udowadnia, że powtarzalność tekstów wcale nie musi oznaczać nudy. Dzięki inteligentnemu budowaniu warstw dźwiękowych wymienione utwory hipnotyzują, a ich afektywny ładunek zostaje ze słuchaczem na długi czas. Album kończy emocjonalna kompozycja Remember My Name, która uderza najmocniej. To jeden z tych numerów, o których trudno mówić bez wzruszenia. Jest zbyt prawdziwy i bliski, by o nim zapomnieć.
Łatwo być sceptycznym wobec twórczości Fendera, ale trzeba pamiętać, że jego nowe piosenki wcale nie muszą przebijać poprzednich. Nie wszystko musi być większe, głośniejsze, bardziej chwytliwe. Czasem ważniejsze jest to, by było szczere. Choć to stwierdzenie brzmi banalnie, zawiera dużo prawdy odsłaniającej część wyboistej drogi, w którą artysta wyruszył, zabierając nas ze sobą. Tym razem Sam Fender sięga po przeszłość, by pójść do przodu. People Watching to wciąż świetne teksty i gitarowe riffy opakowane w bardziej surowe brzmienia, którym nie przeszkadza raz za razem przyklejać się do ucha. To rzetelna muzyczna opowieść o byciu człowiekiem – w jego kruchości, pięknie i zagubieniu.
Polydor, 2025
Foto: Charlotte Patmore
Na tle świata zdominowanego elektroniką, muzycznymi fałszerstwami AI i cieńkimi głosikami schowanymi za auto-tune, muzyka Fendera wypada nadzwyczaj solidnie, mimo że wpływ Springsteena i The War on Drugs przebija się tu bardzo mocno, ale buntowniczy charakter debiutu Fendera jakoś bardziej do mnie przemawia.
OdpowiedzUsuń"People Watching" właśnie wkleiłem do moich ulubionych samochodowych kawałków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z S8!
Jak na moje ucho album stylistycznie współgra z niedawno recenzowaną płytą Craiga Finna. Nawet nieźle się tego słucha.
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że Adam Granduciel na obu wydawnictwach dołożył swoje 5 groszy.
Usuń"People Watching" - świetny!
OdpowiedzUsuń