Słuszny wiek, znakomita forma i absolutnie luzacki wygląd godny
pozazdroszczenia. Czterdzieści pięć lat na scenie, siedemnaście płyt na
koncie z których trudno jest wybrać tę najważniejszą. Swoim dorobkiem
artystycznym zyskał wielki szacunek branży muzycznej i bezwarunkowe
uwielbienie oddanych fanów. Jego wewnętrzny płomień wciąż buzuje twórczą
pasją, a lekko przydymiony głos jest dokładnie taki sam, jak zawsze.
Wszyscy wtajemniczeni wiedzą, że jeśli wydaje płyty – to tuż przed
wakacjami. I tak jest tym razem. Osiemnasty, studyjny album Michaela Franksa – Music In My Head [2018], właśnie trafił do rąk zainteresowanych.
Z ciekawości wróciłem do swojej recenzji płyty Time Together, sprzed siedmiu lat i doszedłem do wniosku, że w dużej części trafnie mogłaby opisać Music In My Head, ponieważ specyfika pracy Michaela Franksa, polega na jednoczesnym wykorzystaniu mocy twórczej kilku producentów i plejady wypróbowanych muzyków. Gil Goldstein, Scott Petito i Jimmy Haslip, odpowiedzialni są za wyprodukowanie większości utworów. I choć wydaje się to ryzykowne, zawsze działa – zwłaszcza że gwiazdorska obsada nigdy nie ma wątpliwości, kto tutaj jest liderem.
Dziesięć nowych propozycji Michaela
Franksa dociera do słuchacza dwupoziomowo. Poziom pierwszy – to
perfekcyjnie uporządkowane aranżacje, wielkie bogactwo instrumentalnych
składowych i wyśmienita produkcja. Poziom drugi – to teksty, których
znakiem rozpoznawczym jest gra słowna, niepohamowany romantyzm,
uzupełniony tropikalnymi motywami i humorem. W piosence tytułowej
pojawia się motyw autobiograficzny opowiadający o inspiracji dźwiękami
natury. Utwór spina wyrafinowany most, na którym Franks wymienia wokalne
frazy z saksofonem Boba Mintzera. Z kolei uwodzicielskie nagranie Candleglow wyróżnia się melodyczną wymianą między Jimmy Haslipem i saksofonistą Gary Meekem; natomiast naturalna jedwabistość bossa novy Suddenly Sci-Fi sprawi, że słuchacz nawet nie zauważy, że kompozycja ma akustyczny charakter.
I jest jeszcze piosenka As Long As We're Both Together otwierająca album. To jedyne nagranie z udziałem Chucka Loeba,
który tuż przed śmiercią zdążył utwór wyprodukować, zostawiając swój
ostatni instrumentalny ślad na ścieżkach gitary i klawiszy. Niedługo
potem, choroba odebrała mu życie.
Michael Franks zafascynował całe rzesze fanów, jedynym w swoim rodzaju kunsztem: umiejętnością płynnego połączenia liryki o oszałamiającej zmysłowości i refleksyjnym dowcipie z ponadczasowymi elementami jazzu, soulu i world music, stając się tym samym niekwestionowanym ambasadorem smooth jazzowej estetyki.
Ocena: ✪✪✪✪✪✪✪☆☆☆ 7/10
Photo: Global Net
Komentarze
Prześlij komentarz