Wraz z ubiegłorocznym debiutem For the first time [2021], londyński septet Black Country, New Road zdobył szereg wyróżnień, które na przebojowy gang licealistów zrzucił falę zainteresowania przypominającą małe tsunami. Wynikający z tego przypływ dobrze zagospodarowanego chaosu zapewnił im honorowe miejsce pośród awangardowych brytyjskich zespołów rockowych, takich jak Black Midi, Squid czy Dry Cleaning, ale pozostawił też echo wracającego pytania: czy ich debiut był wystarczająco dobry? Premiera drugiej płyty Black Country, New Road – Ants From Up There [2022] jest ambitnym krokiem idącym w kierunku rozwiania tych wątpliwości, a przede wszystkim utrwalenia nazwy zespołu w pamięci słuchaczy – bo z tematyczną spójnością na wpół koncepcyjnego dzieła sztuki i komfortową chemią grupy, która w końcu dojrzała do swojego brzmienia, jest to jedna z najciekawszych płyt, jakie powstały ostatnio w pobrexitowej krainie wielkich znaków zapytania.
Tak więc nasi ulubieni autorzy Sunglasses, dostali większy budżet i łagodniejszy styl, a przy okazji dorośli do bardziej przemyślanej koncepcji projektu jako całości. Oczywiście punktem centralnym płyty jest utwór Concorde, od którego można się uzależnić, a potem niemal usłyszeć jak zespół radośnie przebija budowany przez siebie mit awangardowej elitarności. Odrzutowiec jest tutaj metaforą katastrofy lotniczej ucieleśniającej romantyczny błąd w kalkulacji życiowych wyborów balansujących na granicy dobra i zła. Szkoda, że wytwórnia Ninja Tune nie wykorzystała utworu Good Will Hunting, jako drugiego singla. To chyba najczystsza popowa piosenka w ich dyskografii i idealny pomost pomiędzy bardziej światopoglądowymi obawami Ants From Up There a znajomymi chwytami For the First Time – czyli szyderczym portretem rozpadającego się związku, z obowiązkowymi odniesieniami do gwiazdy popkultury.
Po krótkim Intro wykorzystującym progresywne schematy rytmiczne, utwór Chaos Space Marine swoją wodewilową energią przedstawia się jako rodzaj uwertury, z kodą cytującą fragmenty tekstów najważniejszych piosenek sprawiającą wrażenie sprytnej sztuczki zapowiadającej przyszłą dramaturgię płyty, do której zupełnie jest niepodobny. Ale już dwa oczka niżej zniewalający Bread Song bez wysiłku podsumowuje zaskakującą dychotomię, która czyni ten zespół tak fascynującym. Chwytliwa pierwsza połowa nagrania z luźnym pomysłem na sygnaturę czasową ustanawia stawkę utworu – mieszankę czarnej komedii i intymnego patosu, którym udaje się sprawić, że wers: okruchy chleba jest absurdalnie poruszający, zanim w drugiej części zostanie przykryty bogactwem instrumentalnej ekspresji.
Fundamentem bolesnej kompozycji Haldern jest gitara akustyczna, klarnet i pianino z czasem nabierających postprogowych właściwości. Migotliwa aranżacja piosenki czujnie podąża za jej treścią ujawniającą wzbierającą alienację pozbawiającą głównego bohatera najlepszych przyjaciół. Z kolei dziewięciominutowy Snow Globes wprowadza uderzająco piękny riff, który pęcznieje przez cały utwór, wprowadzając smyczki, chórki, saksofon i emocjonalną narrację wokalną. Nagranie stopniowo zostaje wchłonięte przez narastające szaleństwo bębnów. Pod koniec utworu wydaje się, że wokalista pogrzebany pod ich ciężarem błaga o odrobinę kontroli, podczas gdy jego wszechświat właśnie się rozpada. A jednak najbardziej emocjonalna niespodzianka płyty pojawia się w krótkiej miniaturze Mark's Theme poświęconej pamięci zmarłego wujka saksofonisty grupy Lewisa Evansa, z archiwalną próbką jego głosu umieszczoną na końcu nagrania.
Jednak Ants From Up There nie pozwoli nam dotknąć prawdy, ponieważ jest to album o utracie z oczu rzeczy, które kochamy; o małych narastających urazach i niesprawiedliwościach, które mogą sprawić, że związek się rozpadnie, zanim dostaniemy drugą szansę. Ta nowo odnaleziona zdolność do bycia bezbronnym lub emocjonalnie nagim jest najlepszą bronią, jaką młodzi Brytyjczycy mają do dyspozycji. Gitarzysta, tekściarz i frontman zespołu Isaac Wood będący niegdyś na krawędzi zatracenia się w ironii, w obrębie Ants From Up There olśniewa dramaturgią głosu i naglącą poetyką tekstów idealnie dostrojonych do tej nowej wrażliwości. I to właśnie ten drżący głos ustawia scenę dla Basketball Shoes – finałowej dwunastominutowej epopei, która przemyka przez postrockową balladę, pop-punkowy banger i pełne chórów dramatyczne zakończenie. Jest to poruszająca kompozycja mogąca sprawić, że będziemy płakali i śmiali się z siebie, dziwnie dotknięci zranionym sercem bijącym w piersi Black Country, New Road, bez końca powtarzając słowa uziemiające ten album:
Concorde wlatuje do mojego pokoju
Rozrywa dom na strzępy
Definiuje noc jako taką
Dom dla nas, patyczaków
Nie pozostawia śladu miłości
I czuję się jakby normalnie z suchym prowiantem
Przejażdżki pociągiem ostatnio bardziej bolą
Wszyscy pracujemy nad sobą i modlimy się, żeby reszta nie miała ni
Foto: Rosie Alice
Mrówki zbudowały mocarną wieżę muzyki, na którą trudno będzie się teraz wdrapać komukolwiek ze świata popkultury. Moim zdaniem, ten album już przeszedł do historii. Miło być tego świadkiem.
OdpowiedzUsuńBogactwo aranżacyjne płyty i głos wokalisty potraktowany jako odrębny instrument, to pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy zaraz po wysłuchaniu Ants From Up There. Nie jestem pewien, czy te dzieciaki są do końca świadome powagi sytuacji, w jakiej się teraz znalazły i albo są tak zdolne, albo czuwają nad nimi siły opatrzności, bo nagrali album może nie nowatorski, ale wybitny we wszystkich możliwych aspektach, mający szanse zostać w głowach milenijnego pokolenia do końca życia.
OdpowiedzUsuńNie sądziłem, że już na początku lutego wpadnie mi do rąk płyta roku. Cholernie mocna rzecz!
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że Isaac Wood zdecydował się opuścić zespół. Ponoć przeważyły problemy emocjonalne, rodzaj paraliżującego uczucia sprawiającego, że trudno jest grać na gitarze i jednocześnie śpiewać. Dowiedziałem się o tym na ostatnim etapie pisania recenzji i od razu - głównie kontekstowo, w pierwszej kolejności przyszedł mi do głowy Syd Barrett, a potem skojarzenia z artystami nowego pokolenia, którzy z różnych przyczyn nie wytrzymywali presji, że przywołam postaci Keatona Hensona i Williama Fitzsimmonsa.
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, a przede wszystkim potężny cios dla zespołu, bo talent Isaaca Wooda uważam za nadprzyrodzony. Dramatyzm jego głosu powala do tego stopnia, że w wielu kluczowych aspektach wokalnych Roger Waters mógłby, co najwyżej bezradnie rozłożyć ręce. Piszę te słowa w pełni świadomie, ponieważ moje pierwsze skojarzenia właśnie powędrowały do Watersa i atmosfery jego kluczowych nagrań.
UsuńJa odczytuję tę decyzję koniunkturalnie, być może jako ruch wyprzedzający i trampolinę do dalszej kariery. Nie wierzę, żeby Wood, nie zdawał sobie sprawy ze swojego potencjału (fobie nie są tu żadną przeszkodą), szczególnie teraz, kiedy wielka kariera stoi przed nim otworem. Pozbywszy się zbędnego balastu, rozkwitnie w zupełnie innej konstelacji. To tylko kwestia czasu.
UsuńPrzede wszystkim teksty i sposób ich interpretacji, bo muzycznie BC,NR jakimś wielkim odkryciem raczej nie jest. Przed nimi szlak przecierali już inni z Arcade Fire i M83 na czele, ale całość świetnie się broni poprzez stopniowo odpalany ładunek emocjonalny większości kawałków - w tym są absolutnie genialni :)
OdpowiedzUsuńObejrzałam tę płytę dostępną w formie próby generalnej koncertu live, przy pustej widowni. Widać wyraźnie jak Isaaca pochłania stres, choć wokalnie był bez zarzutu aż do finałowego, ostatniego spazmatycznego okrzyku, po którym aż przyklęknął miotany wewnętrznymi emocjami. Takich rzeczy nie da się zrozumieć z pozycji widza. Co się dzieje z nim w środku, wie tylko on sam. I chyba nie jest najlepiej :)
Czy możesz wrzucić namiary do tego koncertu?
UsuńProszę bardzo: https://youtu.be/5V_BZOJzBs8
UsuńSzkoda, że Wood opuścił zespół na kilka dni przed wydaniem płyty. Jego drżący wokal i falujące teksty, które w jednej sekundzie mogą być zabawne, a w następnej łamać serce, były - przynajmniej do tego momentu, całkowicie integralną częścią stylu i osobowości zespołu. I co najważniejsze, dokładnie tak to brzmi. Większość nagrań jest słodko-gorzkim pożegnaniem: z nieudanym romansem (lub romansem, który nigdy się nie zaczął), z członkami rodziny i przyjaciółmi. W tych piosenkach jest większe poczucie euforii, niż na "For the First Time", ale nie powiedziałbym, że to album pełen szczęśliwych chwil. Katharsis, który oferuje, jest wynikiem absolutnie bezlitosnych emocji i widać, jak te piosenki są bardzo zranione. Myślę, że właśnie dlatego "Ants From Up There" tak mocno do mnie przemówił. Mój ulubiony utwór "Chaos Space Marine" bezbłędnie to ilustruje. Jego koturnowa teatralność trochę mi przypomina wczesny Genesis, a konkretnie "Foxtrot" albo "Selling England by the Pound" z Gabrielem, a emocjonalnie wznoszący się refren:
OdpowiedzUsuńWięc opuszczam to ciało
I już nigdy nie wrócę do domu, tak
Zakopię siekierę
Między oknem a królestwem ludzi
...wprost unaocznia wewnętrzne rozdarcie i dwa zupełnie nieprzystające do siebie światy, ten wewnętrzny i ten zewnętrzny. Jestem wręcz pewny, że wybrany fragment tekstu jest odpowiednią ilustracją tego, co tak naprawdę siedzi w głowie Isaaka, bo bezbronna wrażliwość paraliżująca zmysły, definiuje tutaj każde wyśpiewane przez niego słowo.
Całe zamieszanie wokół tematu zapewne bardzo by ucieszyło Tomka Beksińskigo, w końcu to wszystko, jakby w jego stylu. W nocnym wydaniu „Romantyków” pewnie byłoby czego słuchać.
UsuńŁącznie z bezbłędnym tłumaczeniem tekstów.
UsuńTo prawda. W tym przypadku chyba tego najbardziej nam brakuje.
UsuńTeraz już rozumiem, dlaczego mój Maciej od piątku nosi głowę w chmurach i nie roztaje się z tą płytą.
OdpowiedzUsuń