Craig Finn to amerykański muzyk, tekściarz i wokalista, który od lat konsekwentnie buduje swoją unikalną narrację muzyczną. Jako lider formacji The Hold Steady zasłynął rozbudowanymi opowieściami pełnymi barwnych postaci, dramatów codzienności czy zakrapianych alkoholem pubowych rozrób. Jego solowa twórczość, choć wciąż oparta na wnikliwej obserwacji z czasem skierowała się w stronę bardziej kameralnych historii o ludziach na rozdrożach, zawodach miłosnych, utraconych szansach i próbach odnalezienia głębszego sensu w rutynie życia. Craig Finn – Always Been [2025] stanowi kontynuację tej ścieżki – choć z drobnymi zgrzytami wynikającymi z nowego podejścia do produkcji.
Najmocniejszą pozycją płyty jest utwór Crumbs – historia o rozpadzie związku, snuta za pomocą lirycznych wątków układających się w obraz emocjonalnego oddalenia. To jeden z tych momentów, kiedy Finn w mistrzowski sposób potrafi przekuć błahe spostrzeżenia w coś naprawdę przejmującego. Dynamika zespołu pod kierownictwem producenta płyty Adama Granduciela – lidera formacji The War on Drugs, nadaje piosence dramaturgii, a subtelne akcenty instrumentalne wzmacniają narrację. To właśnie w takich momentach album osiąga swoją pełnię. Innym wyróżniającym się utworem jest Shamrock, ballada kryminalna inspirowana surowością albumu Bruce’a Springsteena – Nebraska [1982]. Minimalistyczna instrumentacja nagrania potęguje uczucie izolacji głównego bohatera, a powściągliwa ścieżka wokalna Finna dodaje piosence autentyczności. Równie mocny jest Fletcher’s oparty na monologu błyskotliwie oddającym poczucie utknięcia w miejscu i niemożności ruszenia naprzód. Instrumentacja utworu trafnie oddaje stan zewnętrznej obojętności – jakby otoczenie nie chciało zauważyć dylematów głównego bohatera.
Tamarac, 2025
Foto: Getty Images
Jak na moje ucho Finn najlepiej wypada w piosenkach, w których jego głos wychodzi na pierwszy plan, a stonowana aranżacja pozwala mu na swobodną interpretację tekstów mających zazwyczaj coś ciekawego do opowiedzenia. Myślę, że chodzi zachowanie równowagi, która czasami zbyt mocno faworyzuje krzykliwe instrumentarium, ale też w jakimś stopniu działa tu czynnik zaskoczenia. Trzeba dodać, że sympatycy twórczości Finna przyzwyczaili się do zupełnie innego brzmienia znanego z poprzednich płyt. Co do zawartości nowego krążka - całkiem przyjemny album.
OdpowiedzUsuńW gruncie rzeczy ożywione tempo Finnowi służy. Słucha się tego nieźle. Wpływ Adama Granduciela na brzmienie płyty rzeczywiście jest zauważalne. Punktowe gitarowe solówki, jakby żywcem wyjęte z The War on Drugs robią tutaj sporo pozytywnego zamieszania i na pewno przyciągną fanów The War on Drugs - chociażby z ciekawości, a to zawsze duży plus.
OdpowiedzUsuń