Trio Oren Ambarchi, Johan Berthling, Andreas Werliin powstało w rozedrganym świecie, w którym improwizowane konfiguracje zespołowe pojawiają się, a potem znikają, tylko czasami zostawiając po sobie namacalny ślad koncertowej energii. Tym większym zaskoczeniem jest konsekwencja, z jaką wymieniona trójka wraca do wspólnego grania. Po znakomicie przyjętych płytach tria: Ghosted [2022], Ghosted II [2024], najnowsze wydawnictwo Ghosted III [2025] brzmi jak album zapalonych muzyków, którzy odkryli niewyczerpaną radość ze wspólnych spotkań i studyjnych sesji. Trio niezmiennie uwodzi wypracowaną stylistyką, a zarazem pozostaje otwarte na brzmieniowe innowacje.
Rdzeniem muzyki zespołu jest dźwięk: falujący, kolisty, cierpliwy, inicjowany przez nadzwyczaj spójny, a przy tym elastyczny duet rytmiczny. Berthling i Werliin tworzą fundament wszystkich nagrań będący napędem i czymś w rodzaju doskonale działającego mechanizmu: to rytm w znaczeniu szerszym niż mogłoby się wydawać – nie jak efekt metronomu, a raczej żywy organizm, który oddycha i rozszerza się o gradacje dynamiki, mikrowybrzmienia czy drobne cienie barw. Na tym tle Ambarchi maluje gitarą całe spektrum widmowych struktur – raz promienistych, raz sennych, które znikają, zanim zdążymy je nazwać. Rola australijskiego gitarzysty jest bardziej malarska niż solistyczna: zamiast popisów – drobne gesty, zamiast skali – migotliwe faktury, zamiast deklaracji – łagodne sugestie.
Już otwierający utwór Yek ustanawia logikę płyty: piękne, miękko przesuwające się progresje zapraszają ruchliwą perkusję i pulsujący bas do powolnego namnażania formy. Całość rośnie jak mydlana bańka, w której detale krążą i odbijają się od powierzchni, by po chwili wracać do minimalistycznych układów przypominających puentę. Wrażenie rozciągania czasu i przestrzeni jest tu wyjątkowo sugestywne. Muzyka bez pośpiechu odsłania szerokie horyzonty, przywodząc na myśl ambientowe pejzaże znane z nagrań nowojorskiego tria SUSS. To jednak nie zapożyczenie, a raczej wspólnota oddechu: miejsce, w którym repetycje i powściągliwa melodyka otwiera się na kontemplację.
Ghosted III potrafi też zaskoczyć swoją przystępnością. Ambarchi bywa postrzegany jako rygorystyczny badacz nieprzyjaznych brzmień, tymczasem tutaj ujawnia zamiłowanie do popu i rocka – nie wprost, lecz w sposobie frazowania, w wyborze barw, w czułości na melodię. Nagranie Do jest tego najlepszym przykładem: kołysze się na ledwie zaznaczonych rytmach podtrzymywanych przez szybkie, mikrotonalne uderzenia w talerze. Wichrowe faktury pojawiają się i znikają, jakby zanurzały się w czarnej, oleistej toni. To utwór o abstrakcyjnej naturze, emocjonalnie bezpośredni – obietnica melodii bardziej wyczuwalnej niż wypowiedzianej.
Z całą pewnością nie byłoby tej płyty bez Berthlinga i Werliina – filarów skandynawskiej sceny jazzowej. W Chahar ta telepatia przybiera formę zwartego, ale luźno zawieszonego swingowania. Shakery i rimshoty zaczynają w unisono, po czym subtelnie rozchodzą się, zostawiając dużo miejsca kontrabasowi. Rzecz rozwija się z cierpliwością i dyscypliną przywołującą The Necks, ale trio Ambarchi, Berthling, Werliin pozostaje tutaj bardziej czytelne i dynamiczne. Gdy w tę sugestywną siatkę wślizgują się widmowe riffy Ambarchiego, muzyka zyskuje strukturalny wymiar jego solowych płyt: misternie zapętlone figury, które organizują się same przez czysty ruch. Dwie końcowe kompozycje domykają album z rozmachem, ale bez łatwego rozmycia emocji. Panj rezonuje na niskich częstotliwościach, faluje jak płyta tektoniczna – to kompozycja bardziej odczuwalna ciałem niż słuchem. Z kolei Shesh uaktywnia potężne postrockowe crescendo, które – co ważne – nie domyka się rozwiązaniem. Ta odmowa rozładowania napięcia nie jest gestem kapryśnym; raczej świadectwem, że dla trójki muzyków proces jest ważniejszy od punktu dojścia. Zamiast kropki mamy wielokropek – znak, że wspólne poszukiwania nie mają wyraźnie oznaczonego końca.
Ghosted III nie jest zbiorem pojedynczych szkiców, a kolejnym rozdziałem dłuższej opowieści. W jej centrum znajduje się idea ekonomii środków: muzycy osiągają dużo za pomocą niewielu instrumentów, a dramaturgię budują mikroskalą, oddechem, artykulacją czy wagą pauzy. To płyta do słuchania w pełnym skupieniu, bo najdrobniejsze przesunięcia bywają tu decydujące. Jeśli więc ktoś oczekuje od Ambarchiego wyłącznie hermetycznych eksperymentów, może być zaskoczony, jak dużo na Ghosted III jest światła, przestrzeni, a nawet popowej wrażliwości. To muzyka krajobrazów i trajektorii – bardziej o drodze niż o celu, ale na tyle komunikatywna, by oczarować szerokie grono słuchaczy. Słychać tu komfort bycia razem i apetyt na to, co nieznane. A to, w muzyce improwizowanej jest najcenniejsze.
Stylistycznie pouczająca, bardzo przyjemna rzecz.
OdpowiedzUsuńO charakterze muzyki tria gospodarz napisał wyczerpująco i praktycznie wszystko. Nie pozostaje mi nic innego, jak Ghosted III włączyć do kolekcji, co uczyniłem z radością chwilę po premierze.
OdpowiedzUsuń