Przejdź do głównej zawartości

Iconoclasts


Jak na siódmą płytę w dyskografii, Iconoclasts [2025] to tytuł odważny, ale również przewrotny. Zamiast adoptować cudze figury stylistyczne, szwedzka piosenkarka i kompozytorka Anna von Hausswolff postanowiła rozkruszyć własny, ikoniczny piedestał: odsyła na drugi plan monumentalną architekturę organowych katedr, by wydobyć z mroku bardziej klasyczną, piosenkową tkankę. Po dekadzie konsekwentnie wykuwanej legendy szwedzka artystka wraca do bardziej tradycyjnych form domagających się melodii, zwrotek, refrenów, zrozumiałych konturów emocji odzwierciedlonych nagraniem promującym Stardust. Ten gest nie jest kapitulacją, lecz świadomą, precyzyjnie zaplanowaną reorientacją polegającą na demontażu własnej pozy; na odwadze, by pozwolić, żeby zza dźwiękowej fasady przemówił żywy człowiek.

Von Hausswolff nie porzuca jednak tego, co w jej języku zawsze było wyjątkowe. Potężne, kościelne organy wciąż pozostają fundamentem. Gotycka groza instrumentu wraca choćby w utworze An Ocean Time, gdzie dostojne akordy tworzą sklepienie dla reszty brzmienia. Ale organy na Iconoclasts przestają być głównym motywem. Instrument z roli dominującej przechodzi w rolę kontrapunktu, oddając przestrzeń nowym barwom – przede wszystkim saksofonowi Otisa Sandsjö, jak również wielogłosowej narracji wokalnej. Otis Sandsjö staje się na tej płycie Gwiazdą Polarną. Jego saksofon prowadzi jak ojciec Wergiliusz przez zawiłe kręgi muzycznej wędrówki: miękki, przygaszony, wywołujący odczucie bliskości w kompozycji Aging Young Woman i rozszalały, topiący własne brzmienie w nagraniu Struggle With The Beast, gdzie przez kilka minut miota się jak egzorcyzm, zanim usłyszymy donośne wołanie Anny. 

 

Iconoclasts jest też płytą wyrażającą jasność słowa. Von Hausswolff nie zasłania się już erudycyjną mitologią ani labiryntem pogłosów; wciąż je kocha, ale nie pozwala, by przejęły narrację. Zamiast tego wybiera liryczną bezpośredniość: stratę, wiarę, miłość. W Aging Young Woman – eterycznym duecie z Ethel Cain, śpiewa jak w hymnie dla samej siebie. Głos drży od ciężaru czasu, od zdania wypowiedzianego niemal szeptem, że wraz ze zbliżaniem się do czterdziestki: sen o rodzinie powoli się rozwieje. To nie lament, raczej cicha obserwacja, która nadaje piosence charakter modlitwy. Z kolei Facing Atlas buduje napięcie na mitologicznych aluzjach: rozmowa ze zjawą kończy się trzeźwym stwierdzeniem: Twoje spojrzenie błagało mnie o odrobinę litości ... więc przyszłam, by zabrać cię z powrotem tam, skąd pochodzisz / chociaż wiesz, że tego nie chcę. To mocna pieśń, ale bez efekciarstwa – siła i wciągające frazy zamiast patosu. Uroczyste bębny w końcowym fragmencie nawiązują do atmosfery pamiętnego Funeral For My Future Children, ale w żadnym razie go nie kopiują. 

W The Whole Woman pojawia się Iggy Pop, którego chropawy, niski tembr głosu rozszerza spektrum emocji. Drżąca desperacja Von Hausswolff i zdystansowana mądrość Iggy’ego Popa sprawiają, że utwór brzmi jak rozmowa dwojga rozbitków, którzy już wiedzą, że ocalenie zaczyna od poskładania samych siebie. Dramatyczne centrum płyty odzwierciedla Struggle With The Beast. Kompozycja pokazuje, jak nowe narzędzia i dawne brzmienia potrafią się spotkać bez zgrzytu. Uporządkowana forma utworu nie gasi transu; raczej go podświetla, nadając mu wyraźny kierunek. Głos Von Hausswolff wchodzi późno: jest precyzyjny, skupiony, groźny nie wielkością, lecz intonacją. To broń, którą Szwedka przestała wymachiwać, ale tutaj trafia w samo sedno.

Na poziomie brzmienia Iconoclasts żyje w półmroku. Rezonans kościoła, oddech piszczałek, ziarnistość saksofonu i cienista perkusyjność niektórych ścieżek wyplata pejzaż, który jest monumentalny, a zarazem intymny. Najciekawsza jest jednak sama strategia twórcza. Von Hausswolff odważnie rezygnuje z tego, co mogło być jej znakiem rozpoznawczym. Gotycki idiom doszlifowany do rangi znaku firmowego, od pewnego momentu groził uwikłaniem się w pomnikowy mit. Na nowej płycie artystka przestawia zwrotnicę: idiom zostaje, ale podporządkowany piosence; ekstaza nie znika, ale przestaje być efektem specjalnym. To ruch w pełni świadomy, artystycznie dojrzały, który daje muzyce Szwedki drugie życie.




YEAR0001, 2025
Foto: Andreas Nydam

Komentarze

  1. Nad podziw udana transformacja zachowujące wszystkie najważniejsze cechy twórczości Anny von Hausswolff. Przypominający bestię saksofon wprowadza zupełnie nowy krajobraz muzyczny. Jego dysonansowa mieszanka wdzięku i zła, bezproblemowo splata się z gotyckim pięknem organów i głosu. Przystaje do tych nagrań, jakby od zawsze był ich nierozerwalną częścią. Mam trochę zastrzeżeń do cyfrowego masteru niektórych utworów, mógłby być bardziej precyzyjny, ale i tak od ubiegłego piątku jestem pod wielkim wrażeniem tej płyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem Piotrze, czy już słuchałeś Iconoclasts w wersji HI-RES. Wczoraj siedziałem przed głośnikami jak zaczarowany!

      Usuń
    2. Aż z ciekawości porównam, chociaż i tak zdecydowałem się na winyl.

      Usuń
  2. < kantor wymiany >05 listopada

    To chyba najlepiej wykorzystany saksofon, jaki słyszałem od czasu "Promises" - Pharaoh Sandersa i Floating Points.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bądźmy kwita05 listopada

      właśnie dla saksofonu chce mi się tych kawałków słuchać, a Struggle With the Beast nawet wielokrotnie

      Usuń
  3. P-a-c-y-f-a05 listopada

    Ale zuchwała ta okładka, jakby chciała powiedzieć, żeby nie traktować ICONOCLASTS, aż tak śmiertelnie poważnie. Ethel Cain i Anna von Hausswolff razem i osobno cudne, do tego wciąż mam w pamięci ostatni album Marissy Nadler. W tym roku dużo wartościowej muzyki w wykonaniu świetnych babek - co bardzo mnie cieszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybuchł mi ten album w głowie. Facing Atlas, Stardust, Aging Young Women, Struggle With the Beast - wszystkie kawałki naprawdę wyjątkowe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bartek Sikora05 listopada

    Ekspansywne bębny i "borująco-wiercąca" elektronika na początku nagrania Stardust nie dawały mi spokoju, aż do momentu kiedy punktowo zlokalizowałem podobne brzmienie w utworze Björk - Army Of Me, podane tylko w nieco szybszym tempie. Intuicja i pamięć jednak mnie nie zawodzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy premierowym odsłuchu Stardust miałem identyczne skojarzenia!

      Usuń
  6. Niewierny Tomasz05 listopada

    Te "ekspansywne bębny" chyba robią tu całą robotę. Ależ mi się ten numer podoba! Trzeba też docenić świetnie kontrolowany wokal i to na całej płycie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ola i Maciek07 listopada

    Wczoraj na naszych bieszczadzkich peryferiach był wspaniały dzień. Zabraliśmy album Anny na popołudniowy spacer. Corocznym listopadowym zwyczajem odwiedziłam z Maćkiem stary, przydrożny cmentarz. Pośród stuletnich drzew, złotych liści, bezimiennych mogił, kilku dopalających się zniczy i niemal w absolutnej ciszy, ostatni utwór "Rising Legends" zabrzmiał jak memento nie z tego świata. To było naprawdę mocne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobraziłam sobie ten sam obraz, ale spowity nisko ścielącą się mgłą ... jak gotowy scenariusz pod gotyckie klimaty.

      Usuń

Prześlij komentarz