Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2020

Buntownicy z wyboru

Jeśli grupa rockowa ma ambicję dołączyć do krótkiej listy najważniejszych zespołów wszechczasów, może to zrobić na kilka sposobów: powoli rozwijać swoje umiejętności, wydać doskonały debiutancki album i resztę swojej kariery spędzić na odcinaniu kuponów od sztandarowego sukcesu, ale może też zacząć z mistrzowskim przytupem tylko po to, żeby w krótkim czasie być jeszcze lepszym. Wraz z przebojowym albumem Dogrel  [2019], obecnie najważniejsza kapela rockowa zielonej wyspy  Fontaines DC , już na wstępie sprawiła dużą niespodziankę, szerokim łukiem omijając pierwszą opcję. Pod wprawną ręką producenta Dana Careya debiut Irlandczyków połączył chmurny, mieszczański liryzm z napiętym rytmem i zaczepnym, indywidualnym brzmieniem – porywającym i jednocześnie rozpoznawalnym, co sprawiło, że w ubiegłym roku trudno było zespołu nie zauważyć.  Na drugiej płycie Fontaines DC – A Hero’s Death [2020] grupa sporo ryzykuje, w kilku punktach odważnie zmieniając wcześniej wypracowany styl....

Dziewczyny nie zawsze śpiewają o chłopcach

Wschodzący artyści potrafią tworzyć muzykę trudną, gęstą i konceptualną. Tym najzdolniejszym już na początku kariery udaje się ominąć niedoskonałości debiutu, pokonać napotkane trudności i umieścić swój pierwszy album w centrum muzycznego wszechświata. Rezydującej w południowym Londynie Ego Elli May  jako wokalistki i autorki tekstów nie można lekceważyć. Nikomu nieznana piosenkarka pochodząca z rodziny nigeryjskich emigrantów miała kilka pomyślnych lat, rozkwitając muzycznie jazzową kompilacją  So Far [2019]. Już wtedy zwróciła na siebie uwagę umiejętnościami wokalnymi oraz ponadprzeciętną wrażliwością liryczną. Jej autorski debiut Ego Ella May – Honey For Wounds [2020] jest hipnotyzujący, natychmiastowy i artystycznie niepodważalny. "Klimat", jest słowem często nadużywanym przez piszących o kulturze muzycznej, ale w przypadku Honey For Wounds  w pełni uprawnionym. Wszystko, co dzieje się na tej płycie, jest drobiazgowo przemyślane. Dotyczy to w równym stopniu bogatyc...

Niezatapialna siła bluesa

Roberta Craya  nie trzeba przedstawiać nikomu, kto przez ostatnie cztery dekady podążał za muzyką bluesową. Amerykański piosenkarz, kompozytor i wyśmienity gitarzysta nagrał dwadzieścia płyt, zdobył pięć statuetek Grammy i należy do tych artystów, których nietuzinkowe brzmienie rozpoznajemy z zamkniętymi oczami. Jego szykowna melodia gitary i emocjonalny wokal są niepodobne do innych – za każdym razem przypominają o wyjątkowych chwilach w historii gatunku.  Wielu uważa, że duża część nagrań Craya powiela plan, który wykuł na przełomowej płycie Strong Persuader [1986]. Jest w tym trochę prawdy, ale spoglądając na rozległą dyskografię bluesmana, bardzo trudno jest zarzucić artyście powtarzalność w sytuacji, kiedy jego muzyka na osi czasu przechodziła szereg zauważalnych metamorfoz, rotacyjnie wprowadzając elementy psychodelii, rocka, R&B, czy muzyki soulowej – etykiet kompatybilnych z bluesem, i z bluesa wychodzących. Nie inaczej jest na płycie Robert Cray Band – That’s W...

Oto jesteśmy

Dwadzieścia dwa lata przerwy to wystarczająco długo, żeby zapomnieć, ale amerykański Hum  zawsze był w jakimś sensie ukrytym skarbem – zespołem manierycznym stroniącym od rozgłosu i sceny, z krótkimi przebłyskami chwały zbudowanej na zgliszczach grunge’u końca lat 90. Ich ciężka mieszanka shoegaze i alt-rocka jest prawdopodobnie bardziej rozpowszechniona teraz niż w latach 90. I jest tak, jakby Hum wyprzedził swoją epokę i potrzebował dwóch dekad, aby reszta świata grupę dogoniła, zanim zdołali wypuścić coś, co może okazać się ich arcydziełem.  Hum – Inlet [2020] przybywa bez szczególnych zapowiedzi zaopatrzony we wszystkie znaki wodne charakterystyczne dla zespołu, ale nie brzmi, jak powtórka z poprzednich płyt. Osiem nowych nagrań łączy intensywność shoegaze z eterycznym rockowym pięknem przechylającym się w stronę dobrze przemyślanej równowagi. Album jest tak ciemny jak jasny, tak melancholijny jak podnoszący na duchu, tak psychodeliczny jak otrzeźwiający. Rozbudowane utw...

Tańcząc w ciemnościach

Miłość, strach, śmierć, apokalipsa. Phoebe Bridgers  amerykańska wokalistka i autorki tekstów jest przytłoczona tymi samymi niepokojami, co jej rówieśnicy. Ale niewielu artystów nowego pokolenia jest w stanie z taką zręcznością o tym napisać i jeszcze zaśpiewać. Samorodny talent Bridgers pozwala swobodnie przełączać jej twórczość pomiędzy emocjonalne skrajności obejmujące: głęboką wrażliwość, melancholię i zaraźliwy humor. Być może najbardziej uderzające jest to, że słowa jej piosenek są aluzyjne i poetyckie, a jednocześnie wyjątkowo proste i uczciwe. Na drugiej, bardzo ważnej dla każdego nowicjusza płycie Phoebe Bridgers – Punisher [2020] przedstawia się jako prorok zepsutego pokolenia. Smutna, udręczona i masochistycznie świadoma tego, jak pociągający jest obraz zdeprawowanej rzeczywistości. Ale teksty Bridgers nie byłyby wystarczające, gdyby nie pejzaże dźwiękowe ciekawie rozciągnięte przez dwóch producentów Tony Berga i Ethana Gruskę – tych samych, którzy trzy lata temu wypro...