Przejdź do głównej zawartości

Nowe kryteria świetności?


Nowojorski Geese przypomina o sobie albumem, który sam siebie definiuje. Hasło Geese: A real band, wyświetlane podczas wakacyjnej trasy zespołu, można było uznać za ironiczny żart. Getting Killed [2025] sprawia jednak, że trudno tu o dystans – to płyta, która oddziela ziarno od plew, zmusza do przewartościowania ważnych tegorocznych premier, gorących koncertów, czy najnowszych polecajek wysyłanych znajomym. Wydany cztery lata temu Projector [2021] był dzieckiem nowojorskiej tradycji postpunku spod szyldu CBGB, z domieszką nerdowskiego math rocka. 3D Country [2023] rozszerzył tę perspektywę w stronę amerykańskiej tradycji muzycznej z ambicją, wyobraźnią i przymrużeniem oka. Geese to grupa muzyków nowego pokolenia, która dojrzała i dotarła do najprostszej, a zarazem najambitniejszej deklaracji: teraz jesteśmy prawdziwym zespołem. Nowy album jest zwrotem ku szczerej intensywności. Zawartość Getting Killed nie jest już katalogiem rockowych nawiązań, ale samodzielnie wypracowanym, organicznym językiem zespołu. I słychać to w każdym fragmencie nowej płyty. 

Kluczową rolę odgrywa produkcja Kenny’ego Beatsa, który ze znaną sobie bezceremonialnością wysuwa sekcję rytmiczną na pierwszy plan. Okazuje się, że to właśnie tu bije serce Geese. Bas Dominica DiGesu jest bardziej namacalny niż kiedykolwiek, natomiast perkusja Maxa Bassina dostaje przestrzeń, by wybrzmieć. W utworze otwierającym płytę jego bębny uderzają z niezwykłą intensywnością, kontrując eksplozje wokalne Camerona Wintera. Rdzeniowy idiom płyty można nazwać motorik-funkiem. Repetycyjny, napędowy puls kojarzy się z Can, ale podszyty funkowymi przeplotami czasami biegnie w stronę Funkadelic. Na tym tle Winter śpiewa z quasi-gospelową żarliwością – bez egzaltacji, ale z fizyczną intensywnością. Trzeba też jasno podkreślić, że mimo wzrostu popularności Wintera po głośnym solowym debiucie Heavy Metal [2024], o którym pisałem tutaj, Getting Killed w żadnym razie nie jest jego indywidualnym popisem z grupą muzyków w roli tła. Najlepsze momenty Geese wynikają z kolektywnej współpracy i uszczelnienia zespołowego organizmu zbudowanego wokół wspólnoty brzmienia i celu. 


To, co czyni Getting Killed tak interesującym, to nie pojedyncze momenty, tylko ich wzajemne przenikanie. Wrażliwość sąsiaduje tu z katastrofą, ironia z patosem, a wszystko pozostaje podporządkowane brzmieniu. Materiał płyty działa jak dobrze zaprojektowana architektura: konstrukcja jest czytelna, a jednak potrafi zaskoczyć ukrytym przejściem czy światłem wpadającym z nieoczywistej strony. Winter łączy osobiste wyznania, historyczne anachronizmy i biblijne obrazy w język, który jest jednocześnie porywający i niepokojący. Jego teksty układają się w zaskakująco aktualny przekaz o młodości, rozpaczy i nadziei. Co ważne, nie ma w tym póz – jest nerwowość, obserwacja i niezłe wyczucie frazy, a wokal Wintera spaja album emocjonalnie uduchowionym żarem. Z kolei Geese jako zespół potwierdzają, że ich język nie jest już stylizacją, lecz odrębnym dialektem biegnącym w różnych kierunkach, neurotycznym, pełnym desperacji, zaskoczeń i zwrotów akcji. 

Nie sposób kwestionować muzycznego talentu grupy. Ich umiejętność uprawiania pastiszu rocka skrzyżowanego z wielkomiejską postawą no-wave, na pewno jest atrakcyjna, ale po kilku odsłuchach również irytująca. Getting Killed z pewnością stoi o kilka klas wyżej niż inne wydawnictwa czerpiące energię z kulturowo-społecznej zapaści, ale należy też pamiętać, że przez jakiś czas wszyscy daliśmy się oczarować Kings of Leon. Jeśli jesteście gotowi na płytę, która na nowo poukłada wasze kryteria "świetności" – oto ona. 

 


Partisan Records, 2025
Foto: materiały prasowe

Komentarze

  1. bądźmy kwita26 września

    jestem ciekawy czy będzie z tego rewolucja, jakiś nowy trend, czy jednorazowy wystrzał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rockmaniak26 września

      Temat grzeją wszędzie, wiec pewnie płyta roku.

      Usuń
  2. Jestem pozytywnie zaskoczony wyrazistą produkcją tej płyty, jej różnorodnością, odważną i chyba udaną próbą przekraczania granic stylistycznych, ale pokoleniowe zagubienie i desperacja, jaką słychać w tekstach i głosie Wintera napawa mnie smutkiem. Odnoszę wrażenie, że moje życie zatoczyło koło i ponownie jest świadkiem czasów, w których ból istnienia stał się katalizatorem kulturowych przemian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze, nie chciałbym być odczytany za sadystę, ale jak dowodzi historia kultury, trochę niedostatku, katuszy i cierpienia artystom zawsze wychodziło na dobre.

      Usuń
  3. Barry N.Y.C28 września

    Wydaje mi się, że ten album to jeden wielki żart. Geese w swoim programowym, negatywnym nastawieniu do całego świata, który moim zdaniem jednak jest pozerstwem, zapomniał o dodaniu naprawdę dobrej muzyki. Kiedy słucham Zappy, jego wygłupy są tylko dodatkową warstwą komedii na szczycie wirtuozerskiej fuzji wszystkiego, co u niego do dzisiaj sprawia mi frajdę. "Getting Killed" pozornie jest błyskotliwy, ale tak naprawdę pusty w środku. Muzycznie nie wywołuje żadnych emocji, a próba wypracowania brzmieniowej antytezy do kilku gatunków muzycznych w wykonaniu tych młodzieńców jest co najwyżej zabawne. W takim przypadku próba czasu zawsze jest najlepszym recenzentem. Nawiążę więc do pierwszego komentarza. Czy będzie z tego jednorazowy wystrzał? - pewnie tak. Czy zalążek pokoleniowej rewolucji? - bardzo wątpię.

    OdpowiedzUsuń
  4. P-a-c-y-f-a29 września

    Duch czasu? Być może dlatego, że oddaje wiele z tego, co sprawia, że dzisiejszy świat jest tak niezrównoważony, gwałtowny, boleśnie nieczuły. Czymkolwiek ten album jest Getting Killed trafnie podsumowuje niepokój, desperację i egzystencjalny strach roku 2025 i przekazuje te emocje sposób, w jaki nie mógłby zrobić żaden inny zespół :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co jakiś czas pojawia się płyta, która zmienia podstawy indie-rocka. Istnieje bogata historia płyt fundamentalnych, które zainspirowały całe pokolenia artystów. Pod drodze byliśmy świadkami wielu namaszczeń. Spora ich część okazała się zarówno przedwczesna, jak i przemijająca. Dawno nie czułem emocji, które tak dobrze współgrają z zawartością albumu kapeli, której muzyka sprawia wrażenie, jakby trafiła do piekła i wróciła z powrotem. Moja intuicja podpowiada, że Getting Killed może być katalizatorem czegoś nowego, jakiejś nowej jakości, której nie potrafimy jeszcze nazwać. I oby tak się stało.

    OdpowiedzUsuń
  6. STRADIVARIUS02 października

    Z tym atonalnym beczeniem przypominającym zarzynaną kozę? Oby nie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz